Gdyby nie kłótnie z sąsiadami, to Hiszpanie by nie przeklinali - do takiego wniosku doszedł autor książki, analizującej hiszpańskie przekleństwa pod względem geograficznym i historycznym. Zdaniem Jose Estebana, większość z używanych dziś przez Hiszpanów przekleństw wywodzi się ze sporów sąsiedzkich.
Te spory podsycane są faktem, że sąsiedzi pochodzą z różnych stron Hiszpanii. Do dzisiaj mieszkańcy Madrytu nie są lubiani w Kraju Basków, Mursjanie w Andaluzji, Andaluzyjczycy w Asturii, a konflikt między Madrytem a Barceloną jest tak duży, że w Hiszpanii trzeba był zmieniać tablice rejestracyjne, żeby nie wynikało z nich, skąd pochodzi samochód. Wcześniej wzajemne odwiedziny kończyły się porysowaną karoserią.
Zadaniem autora książki pierwsze przekleństwa pojawiły się wraz z napływem ludności z zewnątrz: Arabów, Żydów, a nawet mieszkańców innych wsi. Zaczęło się od wyzywania nowoprzybyłych, a skończyło na rogaczu. Jego też bez sąsiadów by nie było – argumentuje Esteban.
W Hiszpanii jego teoria się sprawdza. Baskijski jest prawdopodobnie jedynym językiem świata, w którym nie ma przekleństw. Ale skąd miałyby się wziąć, skoro Baskowie przez długie wieki byli odizolowani od świata?
22:40