"Dobry sprzęt to nie wszystko. Potrzebne jest zaufanie Afgańczyków - poczucie bezpieczeństwa, którego w tym kraju nie ma" - mówi generał Roman Polko. W środę w Afganistanie zginęło pięciu polskich żołnierzy. To najtragiczniejszy atak w historii naszego kontyngentu w tym kraju.

REKLAMA

Maja Dutkiewicz: Jak to możliwe, że nie zdołano sprawdzić wcześniej drogi, którą jechali Polscy żołnierze?

Roman Polko: Trudno w tej chwili ferować wyroki, natomiast zawsze w tego typu patrolach z przodu jadą snajperzy albo obserwatorzy, którzy znają ten teren i potrafią go zapamiętać. Chodzi o pamięć wzrokową. Taki dobrze wyszkolony żołnierz jest w stanie zauważyć, że nawet kamień został przesunięty na drodze, że coś wygląda inaczej. Jestem przekonany, że taka osłona była, ale niestety czasem bywa tak, że coś się przeoczy i terroryści wygrywają.

Bogdan Zalewski: Co zawiodło: ludzka pamięć, sprzęt, organizacja?

Ja myślę, że zawiodły najwyższe struktury, które odpowiadają za tę misję, bo my - jako wojskowi - pokonaliśmy reżim talibów i wojsko jest w stanie prowadzić skutecznie operację, ale musi mieć wyznaczony cel, konkretną misję. Ten cel, który mamy realizować, nie jest typowy dla wojska. Nasi żołnierze nie giną w walce, giną najczęściej w zamachach. Siły specjalne, które przejmują inicjatywę, które prowadzą operację, świętują sukcesy, że złapaliśmy terrorystów.

Bogdan Zalewski: Zatem czyja to jest wina, ministra Bogdana Klicha?

Nie, nie. Ja nie wskazuję na naszych decydentów, ale wskazuję na brak jakiejkolwiek spójnej strategii NATO, która uwzględniałaby kwestie ekonomiczne, społeczne i polityczne, a nie skupiała się wyłącznie na aspekcie militarnym tej wojny. Ta wojna jest nie do wygrania, bo nie próbujemy nawet wczuć się w to, co czują Afgańczycy. Poza tym nie próbujemy zapewnić im poczucia bezpieczeństwa i nie chodzi tylko o bezpieczeństwo militarne, ale także ekonomiczne. Co z tego, że my będziemy ich chronić przed terrorystami, jeżeli oni nie będą mieli z czego żyć i będą zmuszeni, żeby zajmować się narkobiznesem. Nie próbujemy zapewnić im bezpieczeństwa dokoła, bo granice mają bardzo niestabilne, z Pakistanem też pogorszyły się kontakty. Cały kompleks tych zagadnień powoduje, że ta sytuacja jest naprawdę dużo gorsza, niż słyszmy to niejednokrotnie w zapewnieniach polityków, którzy w ten sposób usprawiedliwiają nasze wycofanie się czy porzucenie tego zakątka świata.

Zobacz również:

Bogdan Zalewski: Panie generale, czyli nie ma sensu rozmawiać o szczegółach, skoro ten błąd jest strukturalny?

Tak, to jest błąd strukturalny. Jeżeli chodzi o szczegóły w militarnym aspekcie, to ja zwróciłbym tylko uwagę, że w Afganistanie sprawdzają się tylko siły specjalne. Nie ma sensu wysyłać tam ogromnych komponentów wojsk lądowych, które wykonują rutynowe patrole, ale trudno nawet powiedzieć kogo chronią. Zrozumiałbym, gdyby chroniły jakieś przedsiębiorstwa, które budują szkoły, fabryki, które unowocześniają tamtejsze rolnictwo. Jaka to jest pomoc, jeżeli my w ramach pomocy humanitarnej zawieziemy tornistry, wyremontujemy szkołę? Czy w ten sposób rzeczywiście niesiemy pomoc, czy uspokajamy własne sumienie? Wydaje mi się, że to idzie raczej w tym drugim kierunku, że uspokajamy własne sumienie.

Maja Dutkiewicz: Ale tego absurdu nie da się szybko przerwać? Nie można tak od razu wycofać naszych sił z Afganistanu?

Ja myślę, że budżet, który jest wydawany na zbrojenia, działania militarne sił NATO w Afganistanie, kilkunastokrotnie przekracza budżet samego Afganistanu. Powinniśmy zmienić akcenty. Zostawić akcenty, ale po to, żeby wspierać, czy zabezpieczać bezpieczeństwo organizacji humanitarnych, które tam powinny wejść, powinny wejść z ogromną siłą.

Maja Dutkiewicz: A czy uważa pan, że talibowie nie będą atakować organizacji humanitarnych?

Organizacje humanitarne są kierowane przez dzielnych, odważnych ludzi. Niejednokrotnie ludzi w mundurach, którzy po przejściu w stan spoczynku, rezerwy taką działalnością się zajmują i oni z tym ryzykiem się liczą, są na nie gotowi. Tylko to jest także kwestia finansów. Początki na pewno będą trudne. Natomiast, kiedy lokalna społeczność zobaczy, że coś naprawdę się w końcu dzieje, to odzyskamy wiarygodność. Wiarygodność, którą utraciliśmy po pokonaniu reżimu talibów, bo warto sobie przypomnieć, że w tamtym czasie wojska NATO były naprawdę przyjmowane kwiatami. Problem w tym, że niestety przez kilka lat nic się nie działo, niewinni ludzie byli zabijani przez terrorystów albo na skutek tzw. błędów lotnictwa sił sprzymierzonych i utraciliśmy wiarygodność. Ludzie rzeczywiście popadli w stan takiej beznadziejności, a prezydent tego kraju nie jest w stanie zapanować nawet nad stolicą, te struktury są skorumpowane. Afgańczycy, których niejednokrotnie my sami szkolimy, przechodzą na tą drugą, ciemną stronę mocy.

Maja Dutkiewicz: Co może się stać w momencie, gdy żołnierze jednak opuszczą Afganistan?

Ja mam nadzieję, że to nie będzie takie wycofanie pod przykrywką, że w tej chwili to misja szkoleniowa, że sami sobie dadzą radę. W przypadku takiego nieplanowanego wycofania sytuacja mogłaby być gorsza niż podczas reżimu talibów. Wtedy przynajmniej ktoś nad tym panował, a w tej chwili jest chaos. Mam nadzieję, że jednak przywódcy ONZ i NATO zasiądą i zaczną myśleć innymi kategoriami niż tylko militarnymi, bardziej kompleksowymi, i przestaną w końcu spychać odpowiedzialność za sytuację w Afganistanie na samych żołnierzy, bo żołnierze są w stanie walczyć o pokój, ale bagnetami pokoju umacniać się nie da.

Bogdan Zalewski: A jak chronić polskich żołnierzy przed tym chaosem? Są tacy eksperci, którzy chwalą HPM. Ten system neutralizujący ładunki mają tylko dwa państwa - USA i Niemcy. Czy Polska, pan wspominał o nakładach finansowych, powinna go kupić?

Z tego, co wiem, to ostatnio Ministerstwo Obrony Narodowej skupiło się na tym, żeby żołnierze mieli jednakowe nagrobki, ale chyba to nie jest właściwy kierunek myślenia. Niedawno też mówiliśmy, że potrzebne są samoloty bezpilotowe. W ten sposób możemy wpaść w błędne koło. Potrzebne są naprawdę kompleksowe rozwiązania i zmiana sposobu prowadzenia działań - nie na działania takie przewidywalne, regularne, gdzie co pół roku jadą żołnierze, może mają te systemy, a może ich nie mają, rutynowo wchodzą w te same ścieżki, popełniają te same błędy, wyjeżdżają, a miejscowi bardzo łatwo rozpoznają te ich sposoby działania i po prostu ich pokonują. Rzeczywiście możemy kupić te systemy, ale jestem przekonany, że w krótkim czasie talibowie czy ci, którzy dokonują tych zamachów, bardzo łatwo sobie z nimi dadzą radę i znajdą inny sposób, żeby - znając doskonale własny teren i ucząc się na pamięć mentalności, zachowań wojsk koalicji - znajdą inne sposoby, żeby zbierać śmiertelne żniwo.