Francuskie zamieszanie wokół... polskich, drewnianych dzięciołów. Aż 8 tys. wyprodukowanych w Częstochowie dzięciołów spalono we Francji. Polskie zabawki, które szturmem zdobyły francuski rynek i którymi bardzo chętnie bawiły się nadsekwańskie dzieci, miały zbyt ostre dzioby.
8 tys. zbyt dziobatych dzięciołów poszło z dymem mimo interwencji polskiej ambasady w Paryżu. Na dzioby są normy. Jest nawet przyrząd, który ma określone parametry i jeżeli dziób wejdzie do takiego otworka w przyrządzie, to jest zdyskwalifikowany - tłumaczy Bogdan Buczko, attache handlowy ambasady.
Francuzi zaproponowali producentowi, by dzioby stępił. Problem w tym, że musiałby to zrobić na miejscu, czyli we Francji. A wszystko dlatego, że po przekroczeniu granicy zabawki – zablokowane przez celników - stały się prawnie własnością nadsekwańskiego kontrahenta. Nie mogły więc być odesłane z powrotem do naszego kraju.
Polski producent zapowiedział jednak, że nie pojedzie do Francji z pilnikiem w ręku, żeby "torturować" tam tysiące drewnianych ptaków. Jego zdaniem takie traktowanie polskich biznesmenów to paranoja.
Jednak z niespełnianiem odpowiednich norm są też problemy w przypadku zabawek w Polsce. Los drewnianych dzięciołów mogą podzielić pluszowe misie. 16 kartonów używanych maskotek miało trafić do dzieci z ubogich domów na Podlasiu. Zabawki - dary z Belgii - zajęła Podlaska Izba Celna, bowiem nie spełniają wymogów bezpieczeństwa.
Te wymogi to na przykład metki oraz instrukcje obsługi. W przypadku używanych misiów o metkach i instrukcjach można jednak zapomnieć. Pracownicy Fundacji z Sokółki, która otrzymała dary z Belgii, mówią o bezdusznych przepisach...
Z pracownikami Fundacji rozmawiał białostocki reporter RMF Piotr Sadziński. Posłuchaj jego relacji:
11:00