Na niewielkich uliczkach w podwarszawskich Ząbkach, jak grzyby po deszczu wyrastają znaki drogowe; głównie zakazy wjazdu. Znaki stawiają sami mieszkańcy, bo przeszkadza im zbyt duży ruch przed domami.

REKLAMA

Kierowcy jeżdżą tamtędy, by uniknąć korków na głównych drogach dojazdowych do Warszawy.

Dolna to jedna z typowych uliczek w Ząbkach - krótka i wąska. Na 200 metrach leży asfalt, reszta płynnie przechodzi w polne drogi, błotniste i dziurawe. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że nikt nie będzie chciał tędy jeździć. A jednak ruch na Dolnej – jak mówi nasza reporterka - bardzo przypomina Marszałkowską: Jeżdżą jak wariaci. Ten znak jest dlatego, by trochę ograniczyli szybkość - mówią mieszkańcy.

Zakaz wjazdu na ulicy Dolnej pojawił się w nocy. Znak bardzo podejrzany - wystarczy podejść bliżej, by przekonać się, że nie jest to legalna inicjatywa: nierówno wyciętą, pomalowaną blachę przykręcono do innego znaku. Ale tego nie widać zza szyb samochodu - znak jest i ma odstraszać.

Z takiego samego założenia wyszli mieszkańcy innych ulic. Kilkadziesiąt metrów dalej również stanęły zakazy. Są – jak mówi Agnieszka Burzyńska - wykonane nieco bardziej profesjonalnie, ale tak samo nielegalne. Plaga objęła okolice miasteczka i dotarła także do Warszawy.

Za taką drogową samowolkę grozi mandat do 500 złotych, a złapanie winowajcy nie jest trudne, bo policja wie, kto na zmianie przepisów mógł skorzystać. W Warszawie bardzo często są to spółdzielnie mieszkaniowe, które oprócz dróg wewnętrznych próbują zawłaszczać także drogi publiczne. Najczęściej fabrykowane są ograniczenia prędkości, zakazy wjazdu i zakazy zatrzymywania. Mimo że większość z nich ma pomóc w ograniczeniu nadmiernego ruchu, jest to nielegalne. Podobnie jak inna plaga stolicy, czyli znikające znaki drogowe.