Co najmniej 150 placówek zniknie w tym roku z edukacyjnej mapy Polski. Samorządy zamykają szkoły z powodu braku pieniędzy i... uczniów. Nauczyciele i rodzice protestują. Dziś w Faktach RMF przedstawimy kilka przykładów tej „batalii o wiedzę”.
Jedną z likwidowanych placówek jest niewielka szkoła w Przełęku koło Nysy na Opolszczyźnie. Rodzice uczniów i nauczyciele już nawet nie mogą zliczyć, ile razy w ostatnich latach lokalna władza chciała zlikwidować placówkę.
Teraz przed nimi kolejna batalia. Nyscy radni stwierdzili, że szkoła w Przełęku powinna zostać zlikwidowana, a dzieci mają chodzić do placówki w Białej Nyskiej, oddalonej o trzy kilometry. Rodzice i nauczyciele są oburzeni. Jak mówią, to oni kupili praktycznie wszystkie sprzęty do szkoły.
Ale szkoły likwidowane są nie tylko na wsiach. Tak jest także w Łodzi, choć tam - wbrew zapowiedziom władz miasta - masowej likwidacji nie będzie. Miasto wycofało się ze swego pomysłu zamknięcia ponad 40 placówek.
Kiedy ujawniono listę szkół do likwidacji, w łódzkiej oświacie zawrzało. Masowe pikiety i protesty pomogły - z listy znikła większość placówek, jednak za niż demograficzny zapłacą przedszkola:
By szkoła mogła być zlikwidowana, władze lokalne muszą uzyskać zgodę kuratorium, które najpierw sprawdza, ilu uczniów ma placówka. Władze oświatowe biorą też pod uwagę, jakie miejsce zajmuje szkoła w społeczności lokalnej. Jeśli bronią jej wszyscy mieszkańcy, to jest wielce prawdopodobne, że do likwidacji nie dojdzie.
Dolnośląski wicekurator oświaty Sylwester Urbański mówi, że podejmując ew. decyzję o likwidacji szkoły, kwestie finansowe zajmują ostatnie miejsce w hierarchii argumentów:
12:15