Banki informują klientów w jaki sposób wyznaczają cenę euro czy franka - ustalił Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w swoim najnowszym raporcie. Koszty spreadu ponoszą nie tylko ci, którzy spłacają kredyty hipoteczne w walutach obcych, ale też ci, którzy płacą kartą za granicą.
W umowach, regulaminach i tabelach opłat brakuje konkretnej informacji. O tym na jakich zasadach bank ustala wysokość kursów. Dlaczego każe sobie płacić za euro czy franka inną kwotę od kursu średniego NBP. Klient może się tylko dowiedzieć telefonicznie, czy przez internet ile kosztuje waluta. Ale nie dowie się z jakiego powodu jest tak drogo. Przez to, jak twierdzi Uokik konsumenci mogą ponosić dodatkowe koszty.
.
Z karami urząd jeszcze czeka. Na decyzję sądu, do którego zaskarżył część zapisów w umowach stosowanych przez banki. Ale przy okazji monitorowania rynku wyszło na jaw inne bankowe oszustwo, w reklamie. Duży bank reklamował konto z darmowymi przelewami. Później okazało się, że faktycznie nie trzeba za przelewy płacić, ale tylko w okienku. Za szósty przelew internetowy naliczano opłaty. Kara za oszustwo to bagatela milion dwieście tysięcy złotych.
Jak nie dać się złapać w spreadową pułapkę?
To bardzo trudne. Wymaga wręcz detektywistycznej pracy. Bo banki nie chcą nawet pokazywać historycznych danych dotyczących kształtowania się kursu. Jeśli planujemy wziąć kredyt musimy więc bacznie obserwować jak zmienia się cena euro czy franka w wybranych przez nas instytucjach i śledzić opinie innych klientów tego banku. Te najgorsze i najbardziej chciwe są już sławne na rynku.
Kto spłaca kredyt powinien się zastanowić czy nie kupować waluty w kantorze. A jeśli bank naprawdę da się nam we znaki - zawsze możemy się poskarżyć do KNFu i Uokiku. To właśnie dzięki skargom klientów udało się ostatnio nieco ukrócić nieuczciwe praktyki.
Posłuchaj mojej rozmowy z analitykiem Pawłem Majtkowskim
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio