Przedstawiciele Międzynarodowego Czerwonego Krzyża potwierdzają, że w eksplozji na stacji kolejowej w Korei Północnej zginęły 154 osoby. Połowa ofiar to dzieci. Z pomocą jadą konwoje humanitarne z Chin i Korei Południowej.
Do tragedii doszło w czwartek na dworcu w Ryongchon na granicy z Chinami. Po kolizji dwóch pociągów - jeden wiózł saletrę amonową do produkcji nawozów, drugi paliwo - spadł na nie przewód elektryczny, wywołując iskrzenie i eksplozję.
Miejsce tragedii odwiedził Eigil Sorensen ze światowej Organizacji Zdrowia. Według niego akcja ratunkowa praktycznie została zakończona, do tej pory nieznany jest los pięciu osób. Z Korei Północnej wrócił też niemiecki lekarz, który jeszcze przed tragedią odwiedził przygraniczne miasteczko Ryongchon i miejscowy szpital, do którego teraz przewieziono wielu z rannych.
W tym szpitalu nie było bieżącej wody, nie było prądu, nie było mydła, nie było nawet łóżek. W zimie chorzy nie dostawali nawet koców. Żadnych sal operacyjnych i narzędzi. Nawet nie było światła by móc operować. Chiny przeznaczą na pomoc dla Korei Północnej 10 mln juanów (1,2 mln dolarów). Pekin wyśle, m.in., żywność, lekarstwa i namioty. Korea Południowa przekazała sąsiadom z północy m.in. lekarstwa za milion dolarów.