Dwie tragedie na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Wczoraj w nocy w jednym z klubów na Rhode Island, podczas pokazów pirotechnicznych w czasie koncertu wybuchł pożar. Według najnowszych danych zginęło co najmniej 95 osób. Rano czasu lokalnego (po południu polskiego) potężna eksplozja wstrząsnęła Staten Island w Nowym Jorku.
W wyniku pożaru, który wybuchł podczas koncertu rockowego w klubie „The Station” w West Warwick w amerykańskim stanie Rhode Island zginęło co najmniej 95 osób. Rannych jest prawie 200. Gubernator Rhode Island przestrzega, że to jeszcze nie ostateczny bilans. Ratownicy przypuszczają, że w środku, pod gruzami wciąż jeszcze mogą się znajdować ciała. Zawaliły się ściany, runął dach, pozrywała się podłoga. Najpierw trzeba usunąć gruzy by dotrzeć do ciał - tłumaczą strażacy.
Już w tej chwili wiadomo, że był to najtragiczniejszy pożar w Stanach Zjednoczonych od czasu nieudanej pacyfikacji siedziby sekty Davida Koresha niedaleko Waco w Teksasie w 1993 roku, kiedy to zginęło blisko 80 osób.
Pożar wybuchł w klubie The Station w czwartek około godziny 23 miejscowego czasu podczas pokazu pirotechnicznego, towarzyszącego koncertowi popularnego w latach 80. i 90. zespołu rockowego Great White. Klub zajmował jednopiętrowy drewniany budynek o niskich sufitach.
Od fajerwerków szybko zajął się drewniany sufit i dźwiękoszczelne okładziny w pobliżu sceny. W ciągu trzech minut cały klub stanął w płomieniach. Władze szacują, że w klubie było około 250 osób.
Pożar zostawił z budynku tylko jego szkielet, ogień opanowano dopiero wczesnym rankiem w piątek. Większość zwłok ofiar znaleziono w pobliżu głównego wyjścia z klubu. Niektórzy zginęli bezpośrednio od ognia, inni zatruli się dymem lub zostali stratowani.
Posłuchaj też relacji korespondenta RMF w Waszyngtonie, Grzegorza Jasińskiego:
Do pożaru doszło zaledwie cztery dni po tragedii w klubie nocnym w Chicago. 21 osób zginęło tam w wyniku stratowania lub zaduszenia, gdy ochrona klubu rozpyliła w powietrzu pieprz, aby rozdzielić uczestników bójki.
Najtragiczniejszy w dziejach USA pożar nocnego lokalu pochłonął 491 osób, gdy 28 listopada 1942 roku spłonął klub Cocoanut Grove w Bostonie.
Natomiast po południu czasu polskiego (po godzinie 10 rano czasu miejscowego) potężna eksplozja wstrząsnęła Staten Island w Nowym Jorku. Ogień rozszalał się w magazynach paliw. Przed ponad godzinę płomienie i słup czarnego gryzącego dymu sięgały wysokości czwartego piętra.
Władze szybko zapewniły, że nie był to atak lecz wypadek. Kompania ExxonMobil, do której należy obiekt na Staten Island podała, że do eksplozji doszło podczas wyładunku barki przewożącej 100 tysięcy baryłek nie etylizowanej
benzyny. Wcześniejsze doniesienia mówiły o ładunku propanu, a także ogólnie o paliwie.
W eksplozji zginęła jedna osoba, jedną uznano za zaginioną. Trzecia osoba doznała poparzeń trzeciego stopnia i jej stan lekarze określają jako krytyczny.
Na miejsce wypadku skierowano 50 jednostek straży pożarnej. Z ogniem walczyło 200 strażaków, którzy zapobiegli rozprzestrzenieniu się płomieni. Rozlana na powierzchni wody benzyna wypaliła się sama.
Foto: BBC
06:50