Od kiedy w Zielonej Górze seryjnie zaczęły upadać duże zakłady przemysłowe, zatrudniające najczęściej ponad tysiąc osób, mieszkańcy zaczęli nazywać swoje miasto „górą bankrutów”. Najpierw upadła Polska Wełna, potem firma Falubaz. Wkrótce ich los podzieliły zakłady mięsne, browar, winiarnia, a ostatnio producent wagonów towarowych - Zastal.

REKLAMA

Budynki upadłych firm niszczeją, tak jak na przykład zlikwidowanej 5 lat temu Polskiej Wełny. Dziś to ruina. Kilkunastohektarowy teren stoi bezużytecznie mimo że kilka miesięcy temu został sprzedany. Tego co zostało z zakładu pilnuje kilku ochroniarzy. Jest ich znacznie mniej niż jeszcze kilka lat temu, bo jak mówią: Teraz nie ma nic co można by ukraść.

Zielonogórzanie z przerażeniem patrzą na niszczejący budynek – dodajmy zabytek. Ale to nie jedyny i najważniejszy problem nurtujący mieszkańców miasta, zwłaszcza byłych pracowników nieistniejących już wielkich zakładów przemysłowych. O pracę w Zielonej Górze jest coraz gorzej.

Pesymiści twierdzą, że w mieście padło dużo firm, a padnie jeszcze więcej.

Optymiści zaś, że to, co miało upaść, dano już upadło...

Upadają nie tylko fabryki w miastach. Wciąż nie rozwiązano problemów po plajcie większości PGR-ów. Jak radzą sobie we wsi Koszwały w Pomorskiem sprawdzał reporter RMF Adam Kasprzyk. Posłuchaj jego relacji:

Foto: Archiwum RMF

16:55