Nie będzie zapowiadanej przez rząd wielkiej rewolucji w nadzorze nad spółkami Skarbu Państwa. We wtorek premier Beata Szydło razem z ministrem Henrykiem Kowalczykiem mają ogłosić, co stanie z państwowymi spółkami po likwidacji Ministerstwa Skarbu.
Miały być wielkie zmiany, a skończy się na zapowiedziach - wynika z informacji, do których dotarł dziennikarz Krzysztof Berenda. Dlaczego? Plany zderzyły się z rzeczywistością.
Pierwotnie rząd Beaty Szydło planował, że po likwidacji Ministerstwa Skarbu powstanie wielki holding, który przejmie dużą część państwowych spółek. To jednak oznaczałoby powstanie państwowego molocha, zbyt dużego gracza na rynku. Jego działanie zakwestionowałby Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz Komisja Europejska.
Rząd powoła więc agencję, która od dotychczasowego Ministerstwa Skarbu będzie różniła się niewiele. Na jej czele - jak deklaruje rząd - stanąć ma niezależny profesjonalista, którego jednak wybiorą politycy.
Państwowe egzaminy nie mają znaczenia przy powoływaniu ludzi do państwowych spółek. Liczą się inne kwalifikacje - w taki dość zaskakujący sposób wiceminister obrony Bartosz Kownacki broni nominacji w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Do niedawna w radzie nadzorczej zasiadał tam Bartłomiej Misiewicz rzecznik MON, jako przedstawiciel ministra obrony w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. To również tam zniesiono wymóg zdawania egzaminu na członka rad nadzorczych.
Wiceminister obrony w rozmowie z dziennikarzem RMF FM sugeruje, że państwowe egzaminy to fikcja. Czy lepszy jest ktoś kto ma kilka, czy kilkanaście lat doświadczenia, czy ktoś, kto formalnie posiada dokument - pyta Bartosz Kownacki.
Nie chciał też odpowiedzieć na pytanie: jaki problem jest w tym, żeby te doświadczone osoby zdały państwowy egzamin.
(ug)