Stoczniowcy ze Szczecina znów wyszli na ulice. Domagają się swoich zaległych pensji. Jak się okazuje, mogą je otrzymać zanim sąd ogłosi upadłość stoczni, co wcześniej wskazywano jako konieczny warunek do wypłaty pieniędzy. Decyzja o wypłacie wynagrodzeń ma zapaść dzisiaj.
Nie ma werdyktu sądowego, ale wystąpiłem osobiście do dyrektora centrali Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych o uruchomienie wypłat na podstawie zapisu w Ustawie o ochronie roszczeń pracowniczych – mówił wczoraj wicewojewoda zachodniopomorski Andrzej Durka.
Dlaczego tak późno podjęto te kroki, nie wiadomo.
Kłopoty w Stoczni Szczecińskiej zaczęły się w marcu. Wstrzymano wtedy produkcję, a 6-tysięczną załogę rozesłano na przymusowe urlopy. W kwietniu były wiece i pikiety na terenie zakładu. W maju stoczniowcy nie wytrzymali i zaczęli wychodzić na ulice Szczecina. Wtedy do akcji wkroczył rząd, który obiecał że pomoże stoczniowcom.
Na początku pojawił się pomysł renacjonalizacji stoczni. Jego gorącym orędownikiem był minister gospodarki Jacek Piechota. Obiecywał, że stocznia ruszy w czerwcu.
Okazało się jednak, że banki nie chcą umorzyć zadłużenia zakładu i udzielić nowych kredytów. Wtedy minister opracował „plan awaryjny”. Miał być rewelacyjny, skończył się upadłością.
W firmie, która przejmie produkcję stoczni zatrudnienie znajdzie prawdopodobnie jedynie 1,5 tys. z ponad 4 tys. pracowników.
Foto: Piotr Lichota RMF Szczecin
12:10