Dziesiątki miejscowości w całym kraju jest nadal odciętych od świata przez potężne zaspy, których nie mogą pokonać drogowcy, wozy straży pożarnej czy karetki pogotowia. W tej sytuacji jedynym środkiem transportu pozostaje śmigłowiec.
Codziennie piloci lotniczych „sanitarek” startują do ciężko chorych pacjentów. Droga powietrzna do szpitala trwa najwyżej około dwudziestu minut. Najgorzej w takich warunkach jest jednak przygotować odpowiednie lądowisko. Dziś rano śmigłowiec dotarł do małej miejscowości Brzostek koło Secemina, by przetransportować do szpitala 55-letniego mężczyznę, który dostał zawału serca. Wcześniej odpowiednie lądowisko dla lotniczej „sanitarki” przygotowali ratownicy jurajskiej grupy GOPR. Pilot otrzymał wszelkie niezbędne wskazówki, łącznie z dokładnym położeniem, siłą i kierunkiem wiatru. Nie było żadnych kłopotów. Dyspozytor pogotowia lotniczego w Warszawie szacuje, że codziennie śmigłowce mają od kilku do kilkunastu startów do chorych ludzi, dla których jedyną szansą na szybki ratunek jest droga powietrzna. Tu jednak pojawiają się problemy. Lekarze w małych miejscowościach i niektórych stacjach pogotowia ratunkowego boją się wezwać na pomoc śmigłowiec, obawiając się, że zostaną obciążeni kosztami. Nic bardziej mylnego - twierdzą piloci. Loty w pełni finansuje resort zdrowia i nie może być żadnych obaw, gdy zagrożone jest ludzkie życie.
06:00