Przewoźnicy z kilkunastu krajów, w tym z Polski, Węgier i Czech protestują w Brukseli przeciwko działaniom Francji i Niemiec. Państwa te żądają, by na ich terytorium firmy transportowe z innych krajów wprowadzały miejscową płacę minimalną. Dla przewoźników oznacza to utrudnienia w dostępie do rynków. Liczą oni na pomoc KE.
Na manifestacji na rondzie Schumanna w centrum dzielnicy europejskiej zebrało się kilkadziesiąt osób z firm i zrzeszeń z Polski, Rumunii, Węgier, Litwy, Łotwy, Estonii, Słowacji, Czech, Bułgarii, Hiszpanii, Portugalii oraz Ukrainy i Turcji. Kierowcy i firmy z tych krajów obawiają się, że niemieckie i francuskie regulacje będą oznaczały wykluczenie ich z tych rynków.
Niektóre państwa chcą wprowadzać ograniczenia i eliminować konkurentów zagranicznych ze swoich rynków. To absolutnie niezgodne z zasadami funkcjonowania UE, traktatami, na podstawie których wchodziliśmy do Unii. Temu się absolutnie sprzeciwiamy - mówił dziennikarzom w czasie protestu prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych (ZMPD) w Polsce Jan Buczek.
Jak podkreślał, już teraz wiele firm rezygnuje z kursów do Niemiec, a za chwilę będzie rezygnowało z jazdy do Francji w obawie przed obciążeniami administracyjnymi i potencjalnymi idącymi w dziesiątki tysięcy euro karami w razie niedopełnienia nowych obowiązków.
W przypadku Niemiec chodzi o przepisy MiLoG, które obowiązują od 1 stycznia 2015 roku, a Francji - Loi Macron, które wejdą w życie 1 lipca 2016 roku. Regulacje te poza wprowadzeniem płacy minimalnej obejmującej również kierowców w transporcie międzynarodowym wprowadzają szereg wymogów administracyjnych, jak np. konieczność dokumentacji w miejscowym języku.
Protestujemy przeciwko stosowaniu tych przepisów wobec firm i obywateli innych niż rezydenci tych dwóch krajów. To nie jest normalne, by rumuńska firma transportowa przewożąca coś do Hiszpanii musiała stosować te zasady, które wprowadza Francja i które są sprzeczne z regulacjami dotyczącymi płacy minimalnej w Rumunii - powiedział PAP sekretarz generalny związku transportowców UNTRR w Rumunii Radu Dinescu.
Demonstranci otrzymali wsparcie od polskich eurodeputowanych. Jak podkreślał Dariusz Rosati (PO) niemieckie i francuskie regulacje to złamanie zasad jednolitego rynku i swobodnego świadczenia usług. Polscy przewoźnicy stosują stawki takie, jakie są w Polsce. Kierowcy są z tych stawek zadowoleni, chętnie pracują. Podniesienie ich do poziomu niemieckiego oznaczałoby po prostu wykończenie konkurencji - mówił PAP Rosati.
Zrzeszenia transportowców z 11 krajów unijnych wystosowały pismo do szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude'a Junckera, w którym podkreślają, że praktyki Paryża i Berlina to łamanie zasad unijnych.
Wpływ tych środków protekcjonistycznych na nasz sektor jest ogromny, powoduje duże obciążenie administracyjne, organizacyjne i finansowe, a w konsekwencji doprowadzi do dramatycznego wzrostu kosztów, utraty konkurencyjności i wykluczenia z rynków - czytamy we wspólnej uchwale skierowanej do Junckera.
Przemysław Ambrożewicz z działającej na terenie Belgii firmy logistycznej Adampol przyszedł, by protestować, bo - jak mówił - niemieckie i francuskie przepisy to spore utrudnienia. Mamy wielu kontrahentów z Francji, mamy biuro w porcie w Antwerpii i te rozwiązania prawdopodobnie będą nam blokować dostęp do rynku - ocenił w rozmowie z PAP.
Według nieoficjalnych informacji KE ma w tym tygodniu upomnieć Francję (wezwać do usunięciach uchybienia), a także zażądać od Niemiec kolejnych wyjaśnień dotyczących stosowania tych przepisów.
Z inicjatywy Polski budzące kontrowersje przepisy były na początku miesiąca tematem dyskusji na spotkaniu ministrów transportu państw UE w Luksemburgu. Nie zapadły wówczas żadne decyzje, ale stanowisko naszego kraju poparło kilkunastu ministrów wysyłając mocny sygnał do KE, by poważnie zajęła się tą sprawą.