"Niestety, mimo wielu zaklęć naszych rządzących, my nie jesteśmy bezpieczną przystanią. Stopa referencyjna najpewniej wzrośnie do 6,75 procent. Jest nadzieja, że po podwyżce stóp złoty się wzmocni. Zobaczymy na jak długo" – mówił w rozmowie radia RMF24 "7 pytań o 7:07" prof. Marian Noga, były członek Rady Polityki Pieniężnej. Rozmawiał z nim Tomasz Weryński.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Tomasz Weryński, Radio RMF24: Zacznijmy od tego najważniejszego pytania. Analitycy wskazują, że kredytobiorcy dziesiąty raz z rzędu usłyszą, że ich rata pójdzie w górę. Zapewne się pan z tym zgadza. O ile stopa referencyjna najpewniej zostanie podniesiona?
Prof. Marian Noga: Najpewniej zostanie podniesiona o 75 punktów bazowych, czyli z poziomu 6 proc. wzrośnie do 6,75 proc. Wynika to z wielu rzeczy, ale na problemy inflacyjne w Polsce - i to poważne - nałożyło się jeszcze osłabienie złotego, które trwa już od dwóch dni.
A czy to jest dobry pomysł, jeśli już oczywiście musimy zaciągać kredyt, żeby teraz wybrać ten ze stałym oprocentowaniem? Czy to jest już automatyczny strzał w stopę?
Ekonomiści mają takie twierdzenie, że gdyby ta stopa referencyjna dzisiaj była bliższa celu - a cel jest 2,5 proc. - na przykład 3,5 - 4 proc., to na pewno powiedziałbym, że należy brać oprocentowanie stałe.
Czyli musimy trochę zjechać z tej górki, tak?
Tak jest, natomiast, jak jest taka wysoka, to jest cały czas nadzieja, że biorąc na 5 lat na stałej stopie oprocentowania, że gdzieś np. za półtora roku te stopy zaczną spadać i wtedy nie bylibyśmy zadowoleni z naszej decyzji wzięcia kredytu o stałej stopie procentowej.
Tak pan podejrzewa, że początek 2024 roku, to może być właśnie zjeżdżanie z tej górki?
Tak podejrzewam. Przy czym tutaj zadziała wiele czynników, nie tylko czynniki ekonomiczne, ale takie po prostu statystyczne. Bo - jak słuchacze może się domyślają - inflację mierzy się w ten sposób, że mierzymy miesiąc do miesiąca np. miesiąc czerwiec tego roku, do ubiegłego roku. A jeżeli na przykład - nawet za rok - będziemy mierzyć w 2023 roku, to w mianowniku - czyli to odniesienie - będzie do tego roku, kiedy było 15,6 proc., to trudno, żeby za rok było tak wysoko, bo to by znaczyło, że razy dwa, to już by było trzydzieści procent. Także na pewno zadziała tu tzw. efekt bazy statystycznej za rok i wtedy ona już powinna nawet spaść - według mnie poniżej 10 proc. i coraz bardziej spadać. Tak wynika z moich analiz.
Ostatnie dni, to są potężne spadki cen surowców - ropa naftowa o nieco ponad 100 dolarów za baryłkę. Tanieją też np. kontrakty na zboże i to jest chyba obiecujące jeżeli chodzi o inflację?
Obiecujące sygnały, ale osłabił się złoty, szczególnie do dolara i my te surowce kupujemy za dolara. Z jednej strony, analitycy światowi mówią, że cena ropy brent spadnie nawet do osiemdziesięciu dolarów za baryłkę, ale mamy tego słabego złotego. Jest nadzieja, że po podwyżce dzisiaj stóp procentowych, ten złoty się wzmocni. Zobaczymy na jak długo, czy tylko to będzie taki łabędzi śpiew jednodniowy, czy może następne dni też będą sprzyjały złotemu. Chociaż jest to skomplikowane, bo świat mówi o zbliżającej się recesji - i co się wtedy dzieje? Wtedy kapitały płyną do tak zwanej bezpiecznej przystani. Ekonomiści używają takiego angielskiego określenia "flight to quality", a niestety mimo wielu zaklęć naszych rządzących, my nie jesteśmy bezpieczną przystanią.
Panie Profesorze, a czy bezpieczną przystanią jest złoto? Czy warto teraz uciekać z oszczędnościami w tym kierunku?
Częściowo pan sobie sam odpowiedział, że ceny surowców spadają i również może tak się zdarzyć ze złotem. Ja myślę, że w tej chwili jednak świat się skonfigurował - przepraszam za takie trudne słowo - że najbezpieczniejszą przystanią jest Szwajcaria, potem Stany Zjednoczone a na trzecim miejscu Unia Europejska, ale bardziej ta strefa euro, czyli niestety bez nas. Tak się to w tej chwili ułożyło na świecie.
Prezydent Andrzej Duda tłumaczył się wczoraj dlaczego podpisał umowę o 14-stych emeryturach. Powiedział dziennikarzom tak: "Jestem normalny, dlatego się zgodziłem. Te biedne emerytury zżera inflacja". Czy nie wydaje się panu to absurdalne? Zasypywanie kolejnych i kolejnych pieniędzy, żeby walczyć ze skutkami inflacji?
My ekonomiści - a szczególnie, jak pan wie, byłem członkiem Rady Polityki Pieniężnej - patrzymy na tzw. efekty pierwszej rundy i drugiej rundy. Wyjaśnię to bardzo prosto słuchaczom. Efekt pierwszej rundy jest wtedy, kiedy płace rosną szybciej niż wydajność pracy. Wtedy dochodzi do tego, że inflacja jest - jak my to mówimy - ciągniona przez ten nadmierny popyt, czyli nadmierną ilość pieniądza na rynku. Jednak jak już do tego dochodzi, to potem rzeczywiście jak inflacja rośnie, to pracobiorcy domagają się podwyżek. Nasz standard życia się obniża i wtedy wpadamy w spiralę płac i cen, bo jak płace rosną, to nasi pracodawcy mówią, że rosną nasze koszty, a jak rosną nasze koszty, to będziemy podwyższać ceny. Sprawa się kręci i ktoś powie fatum albo ktoś powie perpetuum mobile. Nie, nieprawda. Zawsze ta spirala się zatrzyma wtedy, kiedy nie będziemy - przepraszam za kolokwializm - dosypywać pieniędzy. I każde pieniądze - nawet ta czternastka z jednej strony ma pomóc emerytom, a z drugiej strony ona jest proinflacyjna, czyli będzie im przeszkadzać, bo te ceny będą na rynku coraz wyższe. Więc rzeczywiście nie można tak mówić. Prezydent poważnego kraju nie może mówić o sobie, że jest normalny, bo tak jakby wcześniej było jakoś inaczej.