Nie milkną protesty przeciwko rozporządzeniu, które zakazuje importu do Polski niesprawnych samochodów. "Ten przepis nic nie zmieni, poza tym, że przybędzie bezrobotnych a ubędzie pieniędzy z budżetu państwa" - mówią przedstawiciele firm transportowych i właściciele warsztatów, którzy protestują teraz na drodze wyjazdowej z Wrocławia w kierunku Warszawy.
Zdaniem protestujących zakaz wcale nie ogranicza importu niesprawnych aut. Jedyna różnica jest taka, że teraz zarabiają na nim Niemcy a nie Polacy. Na dzień dzisiejszy przez granice nadal przewożone są auta. Są to auta 9-letnie za 200-300 marek. Są one wypychane z Niemiec „na siłę” do Polski. Nawet jak nie mają TUF (niemiecki atest sprawności pojazdu) to - według pikietujących - na jakiejkolwiek niemieckiej stacji diagnostycznej można go dostać. W przypadku rozbitych samochodów jest podobnie, na całodobowych stacjach płacąc 10 marek za godzinę można szybko postawić auto na kołach. 300 marek wydaje się na rejestrację i ubezpieczenie i już można wjechać do Polski. Polscy właściciele warsztatów czują się dotknięci stwierdzeniem wiceministra gospodarki, Edwarda Nowaka, który nazwał ich "stodolarzami". Poza tym zarzucają mu jeszcze, że „ma kiepskie pojęcie o rzeczywistości”. Protestujący podkreślają, że problem jest ogólnopolski. I jeśli rząd nie zrobi czegoś, aby go zlikwidować podobne akcje rozpoczną się na Górnym Śląsku i na Mazowszu. Jak oceniają transportowcy, z małych firm działających w branży motoryzacyjnej utrzymuje się w Polsce około 400 tysięcy osób.
Foto RMF FM
13:30