Moglibyśmy w ogóle zrezygnować z odgórnego określania wieku emerytalnego - zdradziła "Gazecie Wyborczej" minister pracy Jolanta Fedak. Dziś, żeby dostać emeryturę, trzeba mieć 60 lat (kobiety) lub 65 lat (mężczyźni). W myśl projektu rząd bądź parlament ustalałby, ile wynosi "minimalna godna emerytura". Osoba, która przekroczyłaby ten próg, mogłaby niezależnie od wieku odejść z pracy, proponuje Fedak.
Ile wyniosłoby to "minimalne godne świadczenie"? Ministerstwo Pracy jeszcze nie wie - dziś emerytura nie może być niższa niż 675 zł brutto. Średnia emerytura według ZUS to 1,5 tys. zł brutto.
Jest jednak poważny minus. Takie osoby musiałyby brać pod uwagę to, że dostaną mniejszą emeryturę - ostrzega Fedak.
Pomysł minister Fedak jest o tyle niespodziewany, że rząd od dłuższego czasu przygotowuje podwyższenie wieku emerytalnego – zauważa gazeta.
Zdaniem ministra Michała Boniego, specjalisty od polityki społecznej w rządzie Donalda Tuska, taką decyzję powinniśmy podjąć w ciągu "roku, dwóch, trzech". Według opracowanej przez Boniego strategii "Polska 2030" Polak - jeśli chce dostawać emeryturę na poziomie 90 proc. ostatniej pensji - powinien pracować do ukończenia 67,5 roku życia! Większość krajów europejskich podniosła już wiek emerytalny, ostatnio Watykan.
Zdaniem ekonomistów może być kilka wyjaśnień planu pani minister. Pierwsze to element strategii komunikacyjnej rządu: któryś z ministrów rzuca pomysł, a rząd obserwuje, jak odbiera go społeczeństwo. Tak było z obniżeniem składek do otwartych funduszy emerytalnych.
Drugie wyjaśnienie: ambicjonalne przepychanki między Fedak a Bonim. Kłócą się, kto ma być głównym sternikiem polityki społecznej rządu.
Trzecie: podniesienie wieku emerytalnego to niepopularna decyzja. Czymś ją trzeba ludziom osłodzić, np. wyjątkiem od generalnej reguły, który się Polakom spodoba.