​33 lata temu zarejestrowano pierwszą prywatną domenę internetową. Dzisiaj świętujemy tamto wydarzenie i wyjaśniamy, do czego służą domeny, kto ich potrzebuje (bo korzystają z nich wszyscy) i jak wyglądałby internet, gdyby ich nie było.

REKLAMA

Wyobraź sobie, że chcesz zadzwonić do przyjaciela, ale twój telefon się zepsuł i nie wyświetla się książka adresowa. Musisz wpisać numer telefonu z głowy. Pamiętasz go?

Pora na internet. Gdy chcemy wejść na stronę portalu, Facebooka albo sprawdzić pocztę, wpisujemy w przeglądarce: nazwę, kropkę i końcówkę (pl, com albo inną). Czyli wpisujemy adres domeny. Komputer zamienia litery na ciągi liczb z kropkami i wyświetla żądaną stronę www. Proste, prawda? Łatwiej zapamiętać krótką nazwę niż ciąg liczb i kropek. Łatwiej zapamiętać interia.pl niż 217.74.65.23 (wpisz te numerki do przeglądarki, zobaczysz, co się stanie).

Takiej "magii" służą właśnie domeny. Ułatwiają korzystanie z internetu, precyzyjnie kierują w wyznaczone miejsce w sieci i zdejmują z nas konieczność zapamiętywania i wpisywania długich adresów.

33 lata temu zastosowano taką "magię" po raz pierwszy. Zarejestrowano oficjalnie domenę symbolics.com. Nieoficjalnie, 3 miesiące wcześniej, pierwszą rejestrację przypisuje się adresowi nordu.net. Natomiast pierwsza domena .pl została zarejestrowana dopiero 6 lat później, w 1991 roku.

Skąd się biorą domeny?

Dlaczego mówimy o rejestracji domen? Bo to przypomina sytuację z rejestracją samochodu albo miejscem zamieszkania. Z tablicy rejestracyjnej korzystasz, dopóki masz samochód. Jak go sprzedasz, numery tablic przestaną wskazywać na ciebie i mogą zostać przypisane przez urząd do nowego właściciela lub do zupełnie innego pojazdu i osoby.

Podobnie, wszystkie domeny, czyli adresy z daną końcówką (np. .pl) rejestruje się w jednym "urzędzie" prowadzącym rejestr domen (w Polsce rejestr domen .PL prowadzi NASK). Pula jest nieograniczona i każdy może sobie zarejestrować domenę dla siebie. Warunki są dwa: adres musi być wolny (nikt go jeszcze nie zajął) i trzeba wykupić roczny abonament.

W pierwszym roku opłata wynosi od kilku do kilkunastu zł, przedłużenie abonamentu w kolejnych latach to kilkadziesiąt zł w zależności od rodzaju domeny i serwisu, który w naszym imieniu rejestruje domenę.

Prawo do korzystania z domeny trwa, dopóki opłacany jest abonament. Brak opłat powoduje, że adres wraca z powrotem do puli wolnych nazw albo przejmuje go osoba handlująca domenami (domainer) i trafia na aukcję domen. Na aukcji ceny domen są znacznie wyższe niż u rejestratora. To jak z nieruchomościami. Wolny adres w znanej lokalizacji kosztuje znacznie więcej niż działka w szczerym polu poza granicami miasta.

Gdzie kupić?

Z powyższego opisu wynika, że domenę można nabyć na dwa sposoby. Pierwszy to wyszukać wolną, w miarę krótką i prostą nazwę samemu. Co prawda nie da się bezpośrednio zarejestrować domeny "w urzędzie" jakim jest np. NASK, ale na rynku jest wiele serwisów pośredniczących w rejestracji (np. Strefa.pl lub Home). Druga, droższa możliwość, to odkupienie zarejestrowanej domeny od obecnego właściciela. To jak z biletem na koncert gwiazdy. Możesz kupić taniej u organizatora albo u "konika" przed samym koncertem. Różnica? Przede wszystkim w cenie.

Pieniądze, ach pieniądze

Z powyższego już widać, że domeny, mimo że są czysto wirtualnym zapisem ciągu znaków, to stanowią bardzo realną wartość. Odpowiednio znana, wypromowana domena jest łakomym kąskiem dla łowców okazji (domainerów). Obserwują rynek, patrzą, kto przegapił moment odnowienia i przejmują nazwy, by czerpać z nich korzyści lub odsprzedać z zyskiem. Tak było w przypadku serwisu Tchibo, który nie odnowił abonamentu i stracił wartą co najmniej kilkadziesiąt tysięcy zł domenę kawa.pl. W ubiegłym roku PIS nie odnowił domeny swojego klubu parlamentarnego i teraz pod adresem kppis.pl znajduje się strona Klubu Przyjaciół Pieczywa i Sera.

Domena może być tylko jedna

Domena, niczym obraz, jest unikalna i nie da się jej podrobić. Prawidłowe wpisanie domeny w pasek przeglądarki zawsze wskaże tę samą, docelową stronę. Ale domeny zostały stworzone dla ludzi, a ludzie popełniają błędy: piszą z błędami, nie pamiętają końcówek, albo jedno i drugie. Przykładowo: wpisanie adresu Facebooka z jednym "o" nadal kieruje na jego stronę (bo Fb jest właścicielem także domeny facebok.com i przekierował ruch na właściwą stronę). W internecie roi się od adresów, będących błędną wersją "znanej" domeny. Ich właściciele zarabiają na takich "zagubionych" wizytach. Zagubionych, bo użytkownicy/klienci nie trafili na "oryginalną" domenę. Zjawisko to nazywane jest typosquattingiem.

Z błędnymi końcówkami jest trochę inaczej i łatwiej zapobiec zagubionym wizytom. Rejestrując domenę, możemy od razu zająć jej inne odpowiedniki i "łapać" zagubiony ruch oraz przekierowywać na docelowy adres. Tak robi np. RMF, przekierowując ruch z adresu rmf.pl na docelową stronę rmf.fm. Na takim przekierowaniu bardzo zależało gigantowi Google, który (bezskutecznie) na drodze sądowej starał się odebrać Grupie Młodych Artystów i Literatów domenę gmail.pl. Ostatecznie domena, którą wyceniano na ponad 100 tys. zł, trafiła w ręce Google. Masz już pomysł na fajną domenę? Czym prędzej ją rejestruj.

(ph)