Kredyt im łatwiejszy, tym droższy. To stara zasada, o której należy pamiętać, pożyczając pieniądze. Widząc reklamę kredytu, od razu powinniśmy więc nabrać podejrzliwości i założyć okulary, bo drobnym druczkiem zapisano tam sporo pułapek.
Pamiętajcie, że przy "kredytach za zero procent" wiele banków liczy sobie dodatkowe opłaty za spóźnienie z ratą. Przypomnienie telefoniczne kosztuje często 25 złotych, listowne 50 złotych, a wizyta windykatora z banku 100 złotych. Banki zaś bardzo chętnie z tego korzystają.
Bardzo ważny jest także plan spłaty. Banki wyznaczają dokładne terminy spłaty każdej raty. I, co ciekawe, nawet jeżeli klient chce spłacić kredyt przed terminem, bank potrafi nałożyć karę za nieterminową spłatę, choć wydaje się to nierealne.
Szukając pożyczki, zwracajcie uwagę przede wszystkim na trzy rzeczy: regulamin, reklamy i instytucję, do której się wybieracie. Regulamin - dla własnego bezpieczeństwa - zawsze trzeba przeczytać. Do tego z uporem maniaka należy dopytywać, ile to naprawdę będzie kosztować. Tak samo sceptycznie trzeba podejść do reklam. Jeden z banków reklamował kredyt z oprocentowaniem "od 7,77%". Słowo "od" jest w tym przypadku kluczowe, bo oferta dotyczyła bowiem tylko superbogatych klientów z bardzo wysoką zdolnością kredytową. Drobnym druczkiem zapisano, że reszta - ci "normalni" - płacą nawet powyżej 20 procent.
Bądźcie ostrożni także w kontaktach z parabankami. Tam oprocentowanie regularnie sięga 100 procent. Wystarczy wziąć do ręki pierwszą z brzegu gazetę - w ogłoszeniach bez trudu znajdziemy oferty polegające na tym, że pożyczając 45 tysięcy złotych, musimy oddać ponad 80.
Kredyty na telefon bez kontaktu z Biurem Informacji Kredytowej, minimum formalności, szybka gotówka i gigantyczne kwoty do spłaty. Wielu Polaków łapie się na rzekomo atrakcyjne oferty. Ale nie czarujmy się - nie ma nic za darmo. Oficjalne raty to 18-20 procent. W rzeczywistości kosztuje to zdecydowanie więcej.
Reporter RMF FM Krzysztof Kot postanowił sprawdzić funkcjonowanie tzw. kredytów na telefon bez BIK. W jednej z firm oficjalne oprocentowanie takiego kredytu to 19 procent. Ale do tego trzeba doliczyć ubezpieczenie, wizyty konsultanta po spłatę tygodniowych rat, prowizję, itd. Po 6 minutach rozmowy wreszcie nasz dziennikarz usłyszał, że biorąc 1000 złotych na 30 tygodni zapłaci - uwaga - 1698 złotych 45 groszy. Łatwo więc policzyć, że to prawie 70 procent. Przy 60 tygodniach prawie 100 procent. Z 1000 pożyczonych złotych trzeba oddać prawie 2000.
"Chwilówki" na miesiąc też tanie nie są. Pożyczając 500 złotych musiałbym oddać 690. Zabezpieczeniem mógłby być sprzęt RTV, AGD, którego numery seryjne byłyby spisane i posłużyłby jako ewentualny przedmiot, w przypadku braku spłaty. Odsetki to oficjalnie 11 złotych. Do "chwilówki" trzeba doliczyć prowizję 33 złote i certyfikat 146 złotych. Nasz reporter podliczył - to prawie 40 procent. Decyzja należy do pana - usłyszał od pani pracującej na infolinii.
Komisja Nadzoru Finansowego przygotowała ustawę, która ma to ograniczyć gigantyczne oprocentowania "chwilówek". Jednak, jak ustalił nasz dziennikarz Krzysztof Berenda, rząd pracuje nad zmianami bardzo opornie - ustawa w Ministerstwie Finansów.
Ustawa jest ważna, bo zakłada, że wprowadzony zostanie limit maksymalnego oprocentowania, opłat i prowizji za pożyczki. Te koszty mają nie przekraczać 6-krotności stopy lombardowej NBP, czyli dziś byłoby to 37,5 procent. To brzmi znacznie lepiej, niż 100 procent.
Za walkę z wysokimi opłatami bierze się także Bruksela. Parlament Europejski chce obniżyć bardzo wysokie prowizje za karty płatnicze.
Karta kredytowa "za darmo"? Brzmi zachęcająco. Ale czy na pewno za darmo? Otóż zdarza się, że darmowa jest sama karta, czyli kawałek plastiku. Za korzystanie z niej klient musi już jednak zapłacić. Co ciekawe, płaci się też za niekorzystanie. Bywa jednak, że takie opłaty naliczane są dopiero po roku.
Warto też sprawdzić oprocentowanie kredytu. W wielu bankach, jeśli kredytobiorca spóźni się z opłatą, odsetki rosną w przerażającym tempie - ponad 20 proc. rocznie. Na klientów czyhają również inne pułapki, jak np. drogie obowiązkowe ubezpieczenie.
Parlament Europejski zabrał się za banki, które pobierają od przedsiębiorców prowizje za transakcje, dokonywane za pomocą kart płatniczych. Eurodeputowani z komisji ds. rynku wewnętrznego chcą, by stawki te były ujednolicone w całej Unii, co doprowadzi do ich obniżenia także w naszym kraju.
Według wyliczeń Komisji Europejskiej, prowizje te są najwyższe w Polsce. W Szwajcarii taki odsetek wynosi np. 0 proc., a w Polsce - prawie 2 proc. Trzeba, aby taka prowizja w krajach UE była bliska zeru - powiedziała dziennikarce RMF FM Katarzynie Szymańskiej-Borginon, eurodeputowana Róża Thun z komisji ds. rynku wewnętrznego. Jej zdaniem koszt użycia karty przy zakupach ponosi ostatecznie konsument, który nie wie ile w cenie towaru wynosi płatność za wykorzystanie karty.
Eurodeputowana skarży się ponadto, że komisja nie otrzymała przejrzystych danych od banków, z których by wynikało ile konkretne wynosi prowizja. Banki zasłaniają się tajnością umów z handlowcami. To jednak te koszty ( w Polsce zbyt wysokie) powodują, że wielu, zwłaszcza drobnym firmom, nie opłaca się instalowanie terminali do płacenia kartami. Bruksela chce więc jednakowych stawek we wszystkich krajach UE za płatności kartami oraz jawności co do wysokości - prowizji.
Pamiętaj! Banki nie dają niczego za darmo! Jeśli nie będziesz czytał małych literek w umowie, możesz słono zapłacić.