Komercjalizacja, czyli zamiast samodzielnych zakładów opieki zdrowotnej, spółki użyteczności publicznej - taki lek na całe zdrowotne zło proponuje resort zdrowia. Reporterzy RMF próbowali sprawdzić, co kryje się za tym kolejnym hasłem. Nic dobrego...

REKLAMA

Komercjalizacja wyglądać ma tak: szpitale zostałyby przekształcone w spółki, w których większościowy pakiet nadal zachowałby samorząd. Niestety brakuje pomysłów, jak zachęcić prywatnych inwestorów do przejęcia możliwych 49 procent akcji, czy obligacji zadłużonych po uszy szpitali. Nie wiadomo też, kto miałby wyceniać majątek danej placówki.

W tej chwili sytuacja zarządu szpitala, jak i jego właściciela, czyli samorządu, przypomina sytuację pacjentów zamkniętego szpitala psychiatrycznego, którzy próbują stamtąd prowadzić własną firmę.

Ma to wbrew pozorom dobre strony, bo ubezwłasnowolnienie oznacza brak odpowiedzialności za własne czyny – za długi szpitali de facto nie odpowiada nikt. Problem w tym, że za owe czyny ktoś jednak w końcu będzie musiał zapłacić - jeśli zadłużenie się nie zmniejszy, odczujemy to wszyscy, bo samorządy nie otrzymają pieniędzy z Unii Europejskiej, czyli nie będzie nowych dróg, oczyszczalni ścieków itd.

I właśnie po to, by te fundusze nie ominęły Polski, w akcie desperacji rząd wymyślił komercjalizację. Samorząd, mający większość w takiej szpitalnej firmie, zachowałby nad nią kontrolę i jednocześnie pozbyłby się uciążliwego długu.

Problem w tym, że to proste posunięcie uratuje jedynie samorządy i unijne fundusze, a nie szpitale. Te ostatnie - co prawda usamodzielnione, ale z gigantycznym długiem i bez inwestorów – mogą zacząć upadać. Wtedy pozostanie jedynie nadzieja na to, że ktoś jeszcze ten upadłościowy proces będzie w stanie kontrolować...

10:50