Lotnicze Pogotowie Ratunkowe kupiło za 5 mln dol. nowoczesny samolot sanitarny Piaggio Avanti. Zakup w większości sfinansował resort zdrowia, czyli podatnicy. Nie dla każdego jednak to Piaggio...
W ubiegłym tygodniu, przez kilka dni, w Polsce nie latał żaden samolot sanitarny czy ratunkowy. Piaggio było na przeglądzie w fabryce, a trzy wysłużone Mewy się popsuły.
Kiedy w końcu Piaggio wróciło z Włoch, zamiast dyżurować w Polsce, poleciało do Warny po rosyjską pacjentkę, którą przewieziono do Petersburga - za pieniądze oczywiście.
W Krakowie szybko zreperowano jedną z Mew i to ona miała podołać wszystkim lotom w kraju. Nie podołała. W czasie jednego z nich, z chorym na pokładzie, nie złożyło się świeżo naprawione podwozie i pilot natychmiast lądował.
Na oddziale intensywnej opieki medycznej szpitala w Bolesławcu czekał pacjent po wypadku, którego rodzina chciała przetransportować bliżej miejsca zamieszkania.
Polski pacjent poleciał jednak w sobotę, a rosyjska pacjentka polskim samolotem za 5 mln dol. już w czwartek. Jak widać LPR woli wozić pacjentów za granicą niż w Polsce, mimo że za jego utrzymanie płacą Polacy. Woli, bo z tego są konkretne pieniądze.
Według Roberta Gałązkowskiego z LPR-u nie ma nic niestosownego w zagranicznych, komercyjnych lotach, nawet wtedy, gdy w Polsce jest tylko jedna i na dodatek nie całkiem sprawna maszyna, co przyznaje sam Gałązkowski.
Podczas startu z lotniska w Krakowie z pacjentką na pokładzie, pilot po starcie stwierdził, że jest niemożliwe zamknięcie podwozia. Z punktu widzenia lotniczego nie była to przeszkoda, która dyskwalifikowała dalszą część wykonania lotu, bo pilot miał prawo lecieć z otwartym podwoziem.
Pilot uważał jednak inaczej i wylądował. Usuwanie usterki trwało kilka godzin. W tym czasie pacjentka cierpliwie czekała, a luksusowy samolot Piaggio mknął z prędkością 700 km/h z Petersburga do Warny.
Proszę nie robić z tego sensacji - mówi Gałązkowski. Według niego sprawdzanie komu służy i jak jest wykorzystywana maszyna, za którą wszyscy zapłaciliśmy miliony złotych jest robieniem sensacji. Posłuchaj relacji Macieja Pałahickiego:
Przypadek Piaggio trafnie pokazuje, jak działa LPR. Z rozmów z pracownikami lotniczego pogotowia wyłania się też obraz firmy omotanej siecią procedur, które dają możliwość dowolnej interpretacji przez dyrekcję i możliwość ręcznego sterowania lotami.
Trzeba było opóźnić lot z chorym z Krakowa, bo panu dyrektorowi spieszyło się z Zakopanego do Warszawy - mówi jeden z pracowników LPR-u. Pan dyrektor jest ze Szczecina i dziwnym zbiegiem okoliczności jest to najlepiej wyposażona baza pogotowia, w którą włożono prawie 3 mln złotych. To także tam stacjonuje Piaggio.
Pracownicy mówią, że właśnie na tej maszynie chce zarobić szefowie LPR, świadcząc komercyjne usługi medyczne w całej Europie. Są konkurencyjni, bo znaczą część kosztów pokrywa polski podatnik. LPR jest pijawką, która wypija nasze pieniądze - mówią bez ogródek pracownicy, którzy obawie przed zwolnieniem boją się ujawnić swoich nazwisk.
Dziwi ich, że nikt na to nie reaguje. A Ministerstwo Zdrowia odmawia komentarza, twierdząc, że najpierw musi zapoznać się z problemem. Posłuchaj relacji Agnieszki Burzyńskiej: