Bohaterkami nowego tygodnia w gospodarce będą szóstki. Pierwsza szóstka, to cena litra paliwa. Po tym jak dominujący na krajowym rynku koncern Orlen obniżył do tego poziomu ceny, pojawiły się doniesienia o brakach w zaopatrzeniu i sprawa nabrała w pełni przedwyborczego wymiaru. Polityczne motywacje przeciwnicy rządzących przypisują też bankowi centralnemu. Na początku września główna stopa procentowa została obniżona bowiem do sześciu procent, a w nowym tygodniu może dojść do kolejnego cięcia.

Paliwo nieoczekiwanie stało się główną siłą napędową kampanii wyborczej. Informacje o brakach pojawiały się od wielu dni, ale w ten weekend media, w tym gorącą linię RMF FM, zalało mnóstwo sygnałów o kartkach "awaria dystrybutora" na stacjach paliw.

Nadchodzący tydzień przyniesie zapewne przesilenie w tej kwestii. Można przypuszczać, że jeżeli dominującemu na rynku koncernowi nie uda się zapewnić stabilnych dostaw oraz stworzyć w kraju przekonania, że paliwa nie zabraknie, może dojść do skokowego wzrostu popytu i szerszego kryzysu.

Według koncernu Orlen nie ma mowy o żadnych poważnych zakłóceniach dostaw, a politycy rządzącej ekipy twierdzą, że to opozycja próbuje wywołać kryzys paliwowy, siejąc panikę i skłaniając kierowców do tankowania na zapas.

Cenowa osobliwość

Mimo znaczącego wzrostu cen ropy na świecie i paliw gotowych w Europie, dominujący producent i sprzedawca detaliczny paliw, czyli praktycznie kontrolowany przez rząd koncern Orlen, w ostatnich kilku tygodniach rzeczywiście wyraźnie ceny obniża. Część importerów skarży się, że przy niższych niż za granicą cenach u krajowego producenta, trudno w ogóle sprzedać z zyskiem paliwa importowane i że z tego powodu ograniczyli zakupy za granicą.

Ta paliwowa polityka cenowa z ostatnich tygodni to zjawisko niespotykane, bo zwykle zmiany cenowe w kraju postępują w przybliżeniu za światowymi i regionalnymi trendami. Nic dziwnego więc, że w ostatnich dniach coraz szerzej informowały o tym media, nie tylko w Polsce. O taniejącym paliwie w naszym kraju pisała międzynarodowa prasa ekonomiczna, ale również lokalne media w Niemczech, czy u naszych południowych sąsiadów.

Nasza redakcja ekonomiczna już dwa tygodnie temu wyliczała, że po paliwo do Polski opłaca się przyjechać z Berlina, a w mijający weekend na stacjach w terenach przygranicznych pojawiło się wyjątkowo dużo samochodów z 'D' 'CZ' i "SK" na rejestracjach. We wschodniej części Niemiec średnia cena paliw jest obecnie wyższa o ponad 30 procent niż polskie 5,99, a w Berlinie o blisko 40%. Kierowcy na stacjach paliw, z którymi rozmawialiśmy przeważnie skłaniali się ku opinii, że ceny są niższe z powodu zbliżających się wyborów, a po nich może być sporo drożej.

Według Orlenu niższe ceny są rezultatem korzystnej dla klientów polityki koncernu, w tym korzyści uzyskanych dzięki połączeniu Orlenu z Lotosem. Służby prasowe zapewniają, że nie ma zagrożenia, by paliwa zabrakło.

Paliwa dla kampanii

Zdaniem ministra aktywów państwowych Jacka Sasina, jeśli klienci nie mogą zatankować na stacjach, gdzie czekają kartki z napisem "awaria dystrybutora", to jest to efekt działań opozycji. "Chcą właśnie taki kryzys wywołać swoimi nawoływaniami do tankowania na zapas, grożeniem Polakom, że te ceny paliwa drastycznie wzrosną" - przekonuje minister i dodaje - "Chcę wyraźnie powiedzieć, bo jestem w stałym kontakcie z prezesem Danielem Obajtkiem, że po pierwsze te ceny nie są absolutnie cenami sztucznymi, ale rynkowymi wynikającymi z polityki koncernu. Po drugie chcę powiedzieć, że paliwa nie zabraknie (...) Jeżeli nawet są chwilowe przerwy związane z logistyką, to są krótkie okresy i występują na bardzo niewielkiej liczbie stacji w Polsce".

Politycy opozycji rzeczywiście oskarżają prezesa Daniela Obajtka o to, że firma kształtuje politykę cenową na polityczne zamówienie i przekonują, że po wyborach ceny gwałtownie wzrosną. Zdaniem Marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego, można się obawiać, że Orlen, aby podtrzymać zaopatrzenie po obniżonych cenach, wyprzedaje zasoby strategiczne, a władze Orlenu "działają na niekorzyść swojej spółki".

Opozycja wskazuje też na doniesienia o kłopotach z tankowaniem nie tylko prywatnych samochodów, ale też karetek pogotowia. O takich problemach na Mazowszu informował wczoraj nasz reporter Mariusz Piekarski. Dyrektor ds komunikacji Orlenu Adam Kasprzyk w rozmowie z naszym dziennikarzem oświadczył jednak, że firma nie ma oficjalnych sygnałów od służb o kłopotach z tankowaniem. "Jesteśmy zaskoczeni skalą dezinformacji, która pojawia się w przestrzeni publicznej. Ta skala powoduje to, że powstają takie sytuacje." - przekonywał dyrektor - "Nieustannie mówimy, że mamy odpowiednią ilość paliwa, którą dostarczamy na stacje paliw i jesteśmy przygotowani, by każdy kto potrzebuje, mógł tankować." - zapewnił.

Nasz dziennikarz pytał też, dlaczego na dystrybutorach wywieszane są kartki z informacją o awarii, a nie o braku paliwa: "To jest standardowa procedura, która jest już prowadzona od dawna. Taka informacja była 6 września, kiedy była nasza promocja" - odpowiadał Adam Kasprzyk - "Paliwo jest dostarczane i nawet jeśli chwilowo go brakuje, to wzmocniliśmy służby logistyczne, by było przywożone" - uspokajał.

Jeszcze jedna obniżka stóp?

Obniżki cen paliw znacząco przyczyniły się do ogólnego spadku cen w Polsce w minionym miesiącu. Ze wstępnych danych ogłoszonych przez GUS w piątek wynika, że średni ich poziom we wrześniu był niższy niż w sierpniu o 0,4 proc. Zatem chociaż ceny są nadal wyższe o ponad 8 procent niż we wrześniu zeszłego roku, dane GUS świadczą o tym, że od początku wakacji mamy w kraju dezinflację, a więc ceny przez ten czas się obniżyły.

Na te dane może powołać się m.in. Rada Polityki Pieniężnej, uzasadniając ewentualną obniżkę stóp procentowych. Taka obniżka oznaczałaby informację o możliwym dalszym obniżeniu rat kredytowych, więc, podobnie jak spadające ceny paliw, stanowiłaby pozytywny sygnał dla ogółu wyborców. Dlatego należy spodziewać się, że jeśli Rada rzeczywiście w nowym tygodniu zdecyduje o obniżeniu stóp procentowych, będzie oskarżana o działanie motywowane raczej dbałością o los rządzącej ekipy, a nie los gospodarki.

Inflacyjna podwyżka dla złodziei

Wśród pozostałych wydarzeń, związanych ze światem gospodarki można wspomnieć jeszcze o podniesieniu od tego tygodnia limitu wartości łupu, który sprawia, że kradzież kwalifikuje się jako wykroczenie, a nie kradzież.

Do końca września złodzieje złapani na kradzieży towarów o wartości powyżej 500 złotych nie mogli liczyć na łagodniejszą karę. Teraz ten limit zwiększa się do 800 złotych. Według organizacji handlowych, taka zmiana może zachęcać do kradzieży.