Święto Trzech Króli oznacza początek karnawału. Okres ten w XVII- i XVIII-wiecznej Polsce to była przede wszystkim sanna. Sanna to korowody sań zaprzężonych w konie. Były dwa rodzaje kuligów: szykowane i dzikie. Były rauty i bale maskowe w pałach i dworach arystokracji.
W szykownych kuligach trasa przejazdu kuligu była wcześniej zaplanowana i gospodarze wiedzieli, którego dnia będą mieć gości. Posłańcem była osoba w stroju trefnisia lub arlekina, która miała laskę z wielką srebrną kulą (od tego pochodzi nazwa: kulig). W drugim przypadku - wszystko było kwestią przypadku i zaskoczenia.
Takie kuligi nierzadko były kłopotem dla gospodarzy - wyjaśnia etnograf z łódzkiego Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego Barbara Chlebowska. Po takim objeździe często spiżarnie świeciły pustkami, a goście zostawiali nie lada bałagan. Takiemu "najazdowi" musiał towarzyszyć suty poczęstunek ze staropolskim bigosem i wódeczką. To były prawdziwe hulanki, swawole i oczywiście tańce. Ówcześni szlachcice nie żałowali sobie ani jadła, ani napitków.
Potem gospodarze byli "porywani" na dalszą trasę i zostawali gośćmi u następnego sąsiada. Taka karnawałowa zabawa mogła trwać kilka dni, a czasem nawet przez 2 tygodnie. W wielkich saniach (które były zwykłym środkiem transportu zimą w tamtych czasach) jechały kobiety, ubrane w futra. Mężczyźni jechali konno, obok sań. Droga kuligu była zwykle oświetlona pochodniami.
W mniej hulaszczy sposób i bardziej (ła)godny bawiła się arystokracja oraz bogaci mieszczanie. W rezydencjach, pałacach, obszernych mieszkaniach i lokalach restauracyjnych organizowano reduty, które nierzadko były eleganckimi, wręcz wytwornymi, balami maskaradowymi. Jednym z najsłynniejszych organizatorów takich imprez był Włoch Salvador - opowiada etnograf Barbara Chlebowska.
Bale maskowe pozwalały także sprytnie ukrywać swoją tożsamość, dlatego zdarzało się, że na redutach pojawiały się osoby z niższych stanów. Było na to przyzwolenie towarzystwa, ponieważ w okresie karnawału sztywne normy społeczne nieco się rozluźniały. W końcu był to czas zabawy.
Naturalnie, najsłynniejsze reduty były organizowane w Warszawie. Nieodłącznym elementem karnawału były przyjęcia, na których panny rozglądały się za kandydatami na mężów, a kawalerowie szukali przyszłych żon. Wsparciem i nieocenioną pomocą dla niezamężnych kobiet były wtedy matki, ciotki, kuzynki i babki - tłumaczy Barbara Chlebowska. To one przedstawiały (wprowadzały) młode damy do towarzystwa i służyły radą. Panny miały karneciki, do których wpisywały tańce z poszczególnymi młodzieńcami, natomiast kawalerowie zabiegali, żeby znaleźć się w spisie, najbardziej popularnych w towarzystwie, panienek. Zaaranżowane w tym czasie pary pobierały się po poście lub w karnawale następnego roku.
Zabawa nie był obca także chłopom. Ludzie tego stanu również urządzali sobie potańcówki i biesiadowanie, ale wszystko było dużo mniej wystawne, ze względu na skromniejsze środki. Ludzie gminu bawili się w karczmach.
W czasie zaborów Polacy już tak nie świętowali karnawału. Zmieniały się obyczaje i normy społeczne, które rzadko akceptowały hulaszcze, rozrzutne, zawadiackie i beztroskie życie sarmackie. W towarzystwie było to źle widziane i oceniane. Także po powstaniach karnawał miał bardziej kameralny charakter i raczej ograniczał się do spotkań towarzyskich. To było naturalną konsekwencją tego, że niemal wszystkie rodziny straciły kogoś w powstaniu, a więc rody przeżywały żałobę. Nikt wtedy nie myślał o głośnych kuligach czy wystawnych balach.