W Dzień Dziecka zapewne wiele dzieci dostanie wymarzone klocki. Okazuje się, że dla niektórych to nie zabawka, tylko profesjonalne narzędzie pracy. Krakowianin Mateusz Kustra z LEGO potrafi zrobić Jasną Górę, psa i portret Micka Jaggera. W jego przypadku pasja z dzieciństwa przerodziła się w zawód. O jego nietypowej drodze od zabawy do własnego biznesu opowiadał dziennikarce RMF FM Marlenie Chudzio.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Marlena Chudzio: Można powiedzieć, że do swojej pracy przygotowywał się pan od wczesnych dziecięcych lat...
Mateusz Kustra: Niewiele rzeczy pamiętam z tamtego okresu, ale na pewno ten pierwszy zestaw klocków, który kupili mi rodzice, gdy miałem dwa może trzy latka, to był zestaw kupiony jeszcze za dolary w Pewexie. Czyli to była kupa forsy i rodzice bardzo długo się zastanawiali, czy mogą sobie pozwolić na taki zestaw. Na szczęście po pewnym czasie zdecydowali się i go kupili. Był to taki kultowy zestaw, pewnie wiele osób w moim wieku go pamięta, taki samochodzik z policjantem. Myślę, że to była tak zwana miłość od pierwszego wejrzenia. Przez te wszystkie lata stworzyłem z tych klocków wszystko, co się dało.
Każdy z mojej rodziny wiedział, co chce dostać na jakąś okazję, czyli urodziny, święta, imieniny i tych zestawów zbierało się coraz więcej i więcej. Uzbierała się naprawdę duża góra i mogłem budować z tego wszystko, samochody, samoloty, pociągi. Cokolwiek przyszło mi do głowy. Moi kuzyni do dziś wspominają, jak oglądaliśmy Cartoon Network i tam była reklama jakiejś zabawki. My siedzieliśmy przy tej górze klocków i zaraz tę zabawkę zbudowaliśmy. Nie potrzebowaliśmy kupować. Zbudowaliśmy ją właśnie z tej góry klocków. Można więc powiedzieć, że trenowałem swój zawód od lat młodzieńczych. I pewnie dlatego też, że sprawia mi to taką wielką przyjemność, jestem w stanie wybudować takie niesamowite i fascynujące rzeczy. Można powiedzieć, że trening, przygotowanie do budowania makiet trwa już ponad 30 lat i dlatego właśnie moje makiety zdobią wystawy, wiszą na ścianach u kolekcjonerów i są zamawiane także w innych krajach. Bo moje makiety także są wysyłane do Stanów Zjednoczonych.
Po prostu nie mogła to być inna droga, jak lata treningu i miłość. Ja tak naprawdę kocham te klocki i sprawia mi to wielką przyjemność.
Co pan dokładnie robi?
Buduję z klocków makiety na zlecenie innych prywatnych kolekcjonerów, firm i na wystawach. Można powiedzieć, że bawiąc się w pracy traktuję te klocki na poważnie. To jest tak, że ja siedzę przy komputerze i projektuję jako główny projektant, a mój team je buduje. Głównie zajmujemy się budową makiety na zlecenie dużych firm, korporacji, wielbicieli klocków oraz kolekcjonerów sztuki, nawet za oceanem. Projektuję także instrukcje. Można na podstawie nich składać własne zestawy wraz z rodziną. Może to być np. swój własny dom, fabryka, samochód, pies. Jesteśmy w stanie zbudować praktycznie wszystko. Z naszych instrukcji można także np. budować budynek swojej firmy podczas eventu firmowego. Jeśli czegoś nie potrafimy, to bardzo chętnie bym spróbował i sprawdził się.
To praca, pasja, hobby? Jak to nazwać?
Każdy wie, że najlepiej, gdy hobby zamienia się w naszą pracę, bo wtedy jesteśmy w stanie dokonać rzeczy niesamowitych. I myślę, że u mnie jest dokładnie taka sama sytuacja. Gdybym ja nie lubił tego, co robię, to na pewno te moje budowle nie zachwycały by tak bardzo. Ja po prostu kocham te klocuszki i lubię spędzać z nimi czas. Pracować nad wszystkimi szczegółami, żeby makiety były wyjątkowe, wielkie, piękne i zachwyciły najbardziej wymagających widzów i wielbicieli klocków.
Jak inni ludzie zapatrują się na pana zamiłowanie do klocków?
Ja miałem ogromne wsparcie ze strony rodziny. Nigdy nie było tak, że ktoś mówił, przestań się bawić z tymi klockami, to przecież nie ma żadnego sensu. Ze strony przyjaciół było dokładnie tak samo. Wszyscy mi kibicują od tych dziesięciu lat, od kiedy przeszedłem na profesjonalizm i bardzo im za to dziękuję, bo zapewne bez ich wsparcia, by mi się nie udało dojść do tego momentu, do którego doszedłem w tej chwili.
Kiedy nastąpił ten moment, w którym stwierdził pan, że zamiast ośmiogodzinnej pracy przy biurku w korporacji, będzie pan tworzył z klocków?
Na ostatnim roku swoich studiów dostałem się na wspaniały staż w jednej firmie, który mnie nauczył naprawdę wiele o życiu, za co jestem naprawdę wdzięczny. Po odbyciu stażu, niestety nasze drogi się rozeszły. Był to dla mnie ciężki okres, bo dla młodego człowieka to oznaczało, że odebrano mi wszystkie nadzieje na przyszłość, myślałem, że świat się po prostu zaraz skończy, ale na szczęście byłem twardy i nie poddałem się. Wysłałem w tamtym momencie chyba ze sto CV do różnych firm i nie dostałem żadnej odpowiedzi. Moja żona, wtedy jeszcze narzeczona, pracowała, więc siedziałem praktycznie sam w czterech ścianach i było mi dość smutno. To były dołujące jesienne wieczory. I wtedy nagle z nieba spadł program, w którym można było budować na komputerze z klocków, bez ograniczeń jeśli chodzi o różne rodzaje klocków. Były tam praktycznie wszystkie. Co dawało ogromne możliwości, do tego w każdym kolorze. To było coś niesamowitego. Ja się za to wziąłem trochę z nudów. Nie myślałem o tym, że to się przerodzi w jakąś wielką firmę i będę z tego żył. Zacząłem sobie projektować. Pierwsze co mi przyszło do głowy, ponieważ mieszkałem wtedy w Krakowie, zbudujmy jakiś symbol Krakowa. Niech to będą krakowskie Sukiennice. Tak budowałem klocek po klocków. To właśnie tak wygląda. To nie jest tak, że wrzuca się jakieś zdjęcie albo jakieś cokolwiek innego do komputera i komputer ma gotowy projekt i instrukcję. Buduje się klocek po klocku. Potem się wraca, otwiera to, poprawia błędy i znowu buduje, buduje i buduje - wirtualnie. No i po miesiącu udało mi się zbudować te Sukiennice. To był okres jeszcze na tamten moment bardzo długi. W tej chwili buduję znacznie szybciej i znacznie lepiej, bez błędów. Wtedy w tym projekcie było mnóstwo błędów. Pewnego razu przyszli do mnie znajomi. Ja trochę się wstydziłem, że zająłem się czymś takim, jak budowanie z klocków w dorosłości, ale zebrałem się w sobie i pokazałem im moją budowlę. Wszystkim opadły szczęki. Tak się mój model podobał. Mój przyjaciel powiedział rzuć to na Allegro i spróbuj sprzedać. Tak też zrobiłem. Po tygodniu miałem pierwsze zlecenie. Był to stadion piłkarski. Zaprojektował go praktycznie za darmo. Wysłałem tej osobie klocki wraz z instrukcją, a ta osoba stwierdziła, że nie jest w stanie tego zbudować, więc zaraz mi odesłała ten model ja zrobiłem. Zbudowałem go i złożyłem na większe części, stworzyłem znowu instrukcję i wysłałem z powrotem. Wtedy udało się już złożyć i to się wszystko zaczęło.
Potem już było coraz więcej makiet. Makieta za makietą np. w Gdańsku w Centrum Heweliusza można oglądać moją spalarnię. To była takie pierwsze poważne zamówienie, z którego nadal jestem dumny. W tej chwili zbudowałem makiety z jakiś pięciu - siedmiu milionów klocków. Nie wiem jakby to było, gdybym wtedy zdecydował się zostać w tej firmie. Możliwe, że pracowałbym tam do dzisiaj i wiele makiet, które powinny powstać, by nie powstały. Więc jest to dość zabawne, że z takiej porażki, jak strata pracy, potrafił urosnąć coś takiego, jak profesjonalne budowanie makiety dla innych. Niezbadane są ścieżki. Pamiętajcie 1 czerwca, w Dzień Dziecka, że możecie zostać kimkolwiek chcecie i trzymam za was kciuki, żebyście byli wytrwali w dążeniu do swoich celów.
Skąd bierze się części?
Najwięcej klocków na makiety bierze się z takich standardowych zestawów, prosto z półek sklepowych. Po prostu kupuje się ich kilkanaście, rozsypuje na stół i dzieli na poszczególne frakcje. Potem lądują w magazynie. Jest jeszcze inna droga, troszeczkę droższa. Takich budowniczych, może nie na taką skalę, ale jest naprawdę dużo na całym świecie. Jeden miał świetny pomysł - stworzyć takie miejsce, w którym możemy się wymieniać tymi klockami. I to jest to drugi sposób skąd można pozyskiwać klocki.
Jak wygląda "dzień pracy"?
Mój dzień pracy wygląda tak samo, jak każdego właściciela prywatnej firmy. Przychodzę rano wcześnie do pracy. Pierwsze co robię, to odczytuje maile, odpisuje, robię takie rzeczy związane z marketingiem i promocją. Potem otwieram swoją listę, na której mam wypisane zaplanowane makiety po kolei i buduję klocek po klocku. Mogę się podzielić ze słuchaczami moją tajną bronią. Żeby siedzieć tak długo przy komputerze i projektować, to co wcześniej mi się nie udawało na taką dużą skalę, potrzebuję jakiegoś rozpraszacza. Zazwyczaj jest to dobra książka - audiobook. Słucham, a tutaj sobie projektuję. W ten sposób jestem w stanie naprawdę kilka godzin siedzieć przy tym komputerze i budować makiety bez kojarzenia się co kilka minut. I tak od poniedziałku do piątku, a czasem nawet w weekendy, siedzę i buduję makiety.
Z klocków tworzy pan też obrazy? Widziałam genialny portret Micka Jaggera, ale też Myszki Miki.
Budowałem już różne rzeczy psy, koty, samochody i domy. W 2015 zobaczyłem, że można także budować z klocków obrazy. Była to żmudna droga. Przez te wszystkie lata, rok po roku poprawiłem swoje umiejętności, mnóstwo kursów fotograficznych, kursów rysowania, grafiki itd. Aż doszedłem, myślę, że do perfekcji, jeśli chodzi o brick painty jestem w stanie teraz namalować po prostu wszystko. To jest tak, że obrazy są tworzone ręcznie. Nie są też wrzucane do komputera i program w magiczny sposób wypluwa gotowe arcydzieło. Te klocki są po prostu tak samo wirtualnie umieszczane jeden po drugim, jak w rzeczywistości. Teraz siedziałem na takim projektem tworzenia takich dawnych dzieł sztuki i przerabiania ich właśnie na klocki. Dziś moje obrazy głównie lądują za oceanem w Stanach Zjednoczonych, gdzie są podziwiane przez lokalnych wielbicieli takiej dziwnej formy sztuki. Także chciałbym, żeby troszeczkę więcej tych obrazów zdobiło nasze polskie ściany. Może w przyszłości będzie także taka możliwość.
Jak pan to postrzega... to rzemiosło czy jednak już sztuka?
Ja byłem za bardzo skupiony nad tymi szczegółami makiet, budowaniem, technikami budowania. I nie zauważyłem, kiedy ta granica pomiędzy zabawą, przeszła do rzemiosła. Na pewno to było w jakimś takim momencie, kiedy zacząłem budować te większe makiety, czyli może to była spalarnia odpadów. Sam też nie zauważyłem, kiedy to rzemiosło przerodziło się w sztukę. Myślę, że takim momentem, do kiedy to do mnie dotarło, był moment, kiedy jedna osoba stwierdziła, że chciałaby kiedyś w Nowym Jorku założyć galerię moich prac. Myślę, że to nie od nas zależy, czy to jest rzemiosło, czy to jest sztuka. To moment, w którym ludzie chcą tymi pracami zdobić swoje ściany, swoje domy, swoje biura. W pewnym momencie tej mojej pracy ludzie zaczęli do mnie dzwonić i dobrze wiedzieli, czym się zajmuję, nie musiałem im już tłumaczyć, że tak, ja buduję makiety i przywiozę gotowy produkt. Kiedyś było tak, że ludzie się dopytywali, ale naprawdę pan się tym zajmuje profesjonalnie, to jest 24 godziny na dobę itd. Myślę, że już te moje makiety się wybijają w momencie, kiedy one się pojawiły na wystawach, gdzie przychodzili ludzie, chcieli je zobaczyć i spędzić z nimi trochę.
Z jakiej realizacji jest pan najbardziej dumny?
Pierwszym takim zbiorem makiet na pewno była ta wystawa w Krakowie, gdzie wraz z moim teamem zaprojektowaliśmy i wybudowaliśmy dziesięć historycznych makiet opowiadających historię Polski za pomocą klocków. Ona była po prostu ogromna. To była ogromna liczba klocków, ogromna ilość pracy włożona przez nas wszystkich. Kolejnym takim kamieniem milowym było coś totalnie nowego, czyli budowa w skali 1:100 z tworzeniem także terenu. To była 5-metrowa diorama miasteczka w Kazimierzu Dolnym. I kolejną taką makietą, która sprawiła mi mnóstwo przyjemności była nowa skala czyli budowa tramwaju dla MZK Toruń w skali 1:23. To jest taka skala, w której buduje się Legolandach.
Nie czuje się pan przez tę pasję jak takie... "duże dziecko"? Czy 1 czerwca to pana święto? Oczywiście żartobliwie pytam.
Wydaje mi się, że w każdym z nas drzemie jakoś głęboko dziecko. Ludzie mają różne hobby. Niektórzy lubią dobrze zjeść, niektórzy lubią iść na koncert albo ścigać się szybkimi samochodami. Ja lubię to wszystko, ale najbardziej z tych rzeczy lubię klocki. Dlatego mi tak dobrze to wychodzi i mam nadzieję, że tą moją pracą sprawiam przyjemność innym. Tak więc wydaje mi się, że ten pierwszy czerwca to jest takie święto nas wszystkich. Możemy sobie wtedy przypomnieć te wspaniałe lata zabawy, beztroski i spojrzeć na nas dzisiaj przez pryzmat właśnie tych lat. Jak to wszystko się wokół nas zmienia. Dzisiaj przeżywają ten wspaniały dzień nasze dzieci.
Na pewno została mi ta pasja do klocków LEGO, ale już nie bawię się tak jak za dawnych lat z moimi kolegami np. miastem czy budowaniem samochodów, tylko budowaniem dużych makiet i największą przyjemnością jest tworzenie tych szczegółów by cieszyły oko innych. W tym roku oddaję 1 czerwca moim dzieciom. Niech to będzie ich dzień. Na pewno wspólnie rodzinnie będziemy się bawić klockami, ponieważ znowu w tym roku dostaną swoje wymarzone zestawy. A ja zostawię pracę w pracy i będę budował razem z nimi.