Cztery razy więcej niż poseł, trzy razy więcej niż minister - tyle będą zarabiać ci, których wybierzemy 9 czerwca do Parlamentu Europejskiego. Posądzenie kandydatów o chęć zarabiania większych pieniędzy jest jednak z gruntu krzywdzące - chodzi przecież o ledwo kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie, a stawką jest reprezentowanie kraju w parlamencie, decydującym o losach całego kontynentu.

Tak naprawdę kandydowanie w wyborach do PE jest poświęceniem. Posłowie i senatorowie godnie uposażeni sumą 12 826,64 zł brutto (co daje na rękę ok. 9 tys. złotych) i wynoszącą 4 008,33 zł parlamentarną dietą, startując w eurowyborach, ryzykują utratę tych zarobków. W zamian mogą zarobić sumy żałośnie większe, urągające swoją wysokością godności przynajmniej części z nich. 

Trudno wyobrazić sobie katusze, jakich doznają eurosceptyczno-patriotyczni eurodeputowani, zmuszeni do wiązania końca z końcem za wypłacane im przez PE co miesiąc głodowe sumy - 50-60 tysięcy złotych miesięcznie.

Ile i za co?

Przyszli europarlamentarzyści gotowi są jednak do poświęceń. Swoje wydatki będą musieli pokryć z wynoszącego zaledwie 10 075 euro brutto uposażenia eurodeputowanego. Netto, a więc "na rękę", da im to zaledwie niecałe 7 854 euro, a więc według obecnego kursu euro tylko niecałe 34 tysiące złotych miesięcznie! Jak za to żyć? 

A jednak ofiarność posłów do PE zwycięża małostkowe skąpstwo Unii i wciąż znajdują się chętni do zamienienia uposażenia 9 tys. polskiego posła na ledwo kilkukrotnie większe posła do PE. 

Dodatki - podwojenie wpływów

Poświęcenie kandydatów do europarlamentu jest tym większe, że towarzyszą mu żałosne wręcz dodatki; 4950 euro zwrotu kosztów działania i biura i 350 euro za każde podpisanie listy obecności. Łącznie - po przeliczeniu - składa się to na jakieś żałosne dodatkowe 25-28 tysięcy złotych. Same dodatki związane z pełnieniem mandatu eurodeputowanego są więc dwukrotnie wyższe niż miesięczne np. zarobki członka polskiego rządu. 

Bieda aż piszczy

Do tego dochodzi zwrot kosztów przejazdów eurodeputowanych, zarówno dotyczących biletów lotniczych, jak i innych sposobów przemieszczania się. Na przykład tzw. kilometrówka za służbowe przejazdy - w Polsce to 1,15 zł za przejechany kilometr. Dla europosłów to jednak ledwo 58 eurocentów za kilometr, czyli zaledwie nieco ponad dwukrotnie więcej - 2,50 zł za kilometr. Po prostu żałość i upadek. 

Czy to nie tłumaczy desperacji, z jaką jeden z posłów do PE gotów był w lutym dojeżdżać zezłomowanym już kabrioletem z Krosna do Strasburga czy Brukseli?! 

Sami więc rozumiecie, jak ciężką decyzją jest dla prawdziwego patrioty przejście z kilkunastu na 57 do 60 i więcej tysięcy złotych miesięcznie.

Współczujmy kandydatom do PE. 

Zamiast dostatku na nasz koszt, czeka ich niechybnie klepanie biedy na garnuszku Unii.

Opracowanie: