"Robienie z tego sukcesu politycznego wydaje mi się niepotrzebne i mało poważne. Spotkanie w ONZ zawsze jest okazją do takich gestów, gdzie Polska jest traktowana jako kraj bardzo poważny, wobec którego stosuje się politykę miłych gestów" - mówi w Kontrwywiadzie RMF FM były prezydent Bronisław Komorowski pytany o Andrzeja Dudę z Obamą i Putinem przy jednym stole. "Polska jest krajem poważnym i na ogół polscy prezydenci siadają przy głównym stole z gospodarzem" - dodaje. Zaznacza, że szef MSZ chwalił prezydenta Dudę za to, że "słucha MSZ i porusza się w ramach koncepcji ministerstwa". Bronisław Komorowski w Kontrwywiadzie RMF FM ujawnił również, że miał propozycję i pokusę startu w wyborach parlamentarnych, ale zaznacza, że "były prezydent nie powinien nurkować w świat walki międzypartyjnej. To nie był szczęśliwy pomysł, ale pokusa zawsze była". Pytany o start w wyborach prezydenckich za 5 lat odpowiada: "Nie ma powodu, żeby zamykać jakimiś deklaracjami jakiejkolwiek drogi, ale też nie ma powodu, żeby wchodzić w spekulacje". Na razie jednak podejmuje pracę zarobkową i będzie wykładowcą. "To jest powrót do moich wcześniejszych zaangażowań pozapolitycznych" - mówi były prezydent
Konrad Piasecki: Prezydent Polski przy najważniejszym stole ONZ. Z Obamą i Putinem. Sukces. Przyzna pan.
Bronisław Komorowski: Przyjemny widok. Aczkolwiek to jest reguła. Nie będę mówił tylko o sobie, ale Polska jest krajem poważnym i dlatego na ogół siadają prezydenci Polski przy głównym stole. Z gospodarzem.
Uważa pan, że właśnie powadze Polski ten sukces zawdzięczamy?
Oczywiście, że tak.
A nie jest to osobisty sukces Andrzeja Dudy?
Ale ja nie chciałbym zabierać poczucia sukcesu, bo nie ma żadnego powodu ku temu. Chcę powiedzieć, że robienie z tego właśnie takiego sukcesu politycznego wydaje mi się trochę niepotrzebne i mało poważne. Spotkanie w ONZ jest zawsze okazją do takich różnych gestów, gdzie Polska jest traktowana jako kraj poważny z dorobkiem, wobec którego się stosuje politykę miłych gestów.
Okiem starszego i bardziej doświadczonego polityka patrzył pan na następcę i myślał pan sobie jak szef MSZ: "daje radę!"
Słuchałem z zainteresowaniem pochwał ministra spraw zagranicznych pod adresem prezydenta, za to, że słucha MSZ i że porusza się w ramach koncepcji przyjętej przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych w zgodzie z Konstytucją, która wyraźnie mówi, że prezydent wspiera politykę zagraniczną Państwa Polskiego. Myślę z nadzieją, że prezydent będzie miał też aspiracje do tego, żeby w sposób umiejętny wpływać na tą politykę, aby też łatwiej ją wspierać.
Ale odchodząc już od tego polskiego wątku. Obserwował pan to, co działo się w ONZ z takim lękiem, że oto świat kolejny raz próbuje oswajać Putina i wiele razy już Putin udowodnił, że oswoić się nie da?
A to jest rzeczywisty problem i ważna sprawa. Widać, że prezydent Putin nie zrezygnował z próby zmiany układu sił na świecie. W dalszym ciągu chce się zachowywać, a przynajmniej chce mówić.
W tym kryzysie syryjskim takie mocarstwowe...
...ale warto przypomnieć słowa prezydenta Obamy z początku kryzysu ukraińskiego, kiedy prezydent Obama powiedział chyba najgorsze, najgorzej brzmiące słowa, że Rosja nie jest mocarstwem, nawet regionalnym, i nigdy już nie będzie, więc sądzę, że słowa prezydenta Putina są trochę związane z pamięcią o tym bolesnym wyznaczeniu dosyć pośledniej roli, aczkolwiek należy traktować to jako zapowiedź podtrzymania dotychczasowej agresywnej polityki rosyjskiej, przy wykorzystaniu tego, że bez Rosji niektórych problemów światowej rangi nie da się rozwiązać, np. problemu syryjskiego.
Bardzo panu trudno się odnaleźć w tych czasach postprezydenckich?
Nie. Rola byłego prezydenta to też jest rola polityczna.
Ale to jest tak, że pan wciąż rozpamiętuje przyczyny porażki - co się na nią złożyło, szuka winy w sobie, w partii?
Nie, nie. Myślę do przodu, zakładam instytut, podejmuję pracę także.
Ale pracę zarobkową?
Zarobkową, jako wykładowca. I bardzo się na to cieszę. To jest trochę powrót do moich wcześniejszych zaangażowań pozapolitycznych. No a fundacja, czyli instytut działający na prawach fundacji, to będzie oczywiście także i forma mojego uczestnictwa w życiu politycznym.
A próbując jednak pana nakłonić do rozpamiętywania, widzi pan trochę winy w sobie za tę przegraną?
Wie pan, decydują wyborcy. Jeżeli nie zdołało się przekonać większości - aczkolwiek przekonałem do siebie ponad 8 milionów Polaków, to jest dużo - to trudno mieć pretensje do kogokolwiek.
Można mieć do siebie.
Można było lepiej przekonać. Jak widać, jest takie zapotrzebowanie na głęboką zmianę i sądzę, że ono wtedy dało znać o sobie.
A nie żałuje pan tych nerwowych ruchów między pierwszą a drugą turą - z tym nieszczęsnym referendum na czele, patrząc na tę niespełna 8-procentową frekwencję, którą to referendum przyniosło?
Pamiętajmy o tym, że referendum przyniosło jedną bardzo poważną zdobycz, z której pewnie i pan skorzysta.
Że rząd uznał, że musi szybciej rozstrzygać wątpliwości na korzyść podatnika, ale być może nie trzeba było aż referendum i wydania na nie aż 100 mln zł.
Nie to, że szybciej, tylko, że w ogóle. Oczywiście walka o wprowadzenie jako fundamentalnej zasady, że wątpliwości w systemie podatkowym będą rozstrzygane na rzecz podatnika, a nie urzędnika, mogło się to udać właśnie pod wpływem nacisku referendalnego.
Powie pan, że to był dobry pomysł, to referendum?
Gdybym był prezydentem, sądzę, że bym mobilizował opinię publiczną do odpowiedzi na pozostałe dwa ważne pytania. Zabrakło. Referendum stało się sierotą.
Platforma kusiła, oferowała panu start w wyborach. Rozważał pan poważnie ten pomysł?
Wydaje się, że były prezydent nie powinien nurkować w świat politycznej walki międzypartyjnej.
W te same wody, w których już kiedyś był.
Tak. I dlatego to chyba nie był szczęśliwy pomysł, aczkolwiek pokusa zawsze była.
Ale to jest pana ostateczne ustalenie, że pan już w żadnych wyborach nie będzie startować?
Nie, to znaczy, że nie chcę uczestniczyć w polityce partyjnej, w bataliach, w walkach międzypartyjnych.
Ale starty w wyborach są zawsze batalią partyjną. Chyba, że ma pan jakiś pomysł na wybory, które nie będą batalią partyjną.
Ma pan dużo racji, dlatego właśnie się nie zdecydowałem, ale przydatność polityczna może być zaznaczona nie tylko poprzez uczestniczenie w wyborach partyjnych.
Ale przemknęła panu przez głowę myśl startu w wyborach prezydenckich za pięć lat?
Niektórzy wyznaczają mi taką rolę. Odpowiadam: spokojnie, należy zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja w Polsce. Należy życzyć nowemu prezydentowi udanej prezydentury, bo udana prezydentura to także korzyść dla Polski.
Ale widzę, że temu pomysłowi nie mówi pan "nie", twardo i zdecydowanie.
A dlaczego mówić "tak" albo mówić "nie", kiedy sprawa jest nieaktualna w tej chwili. Nie ma żadnego powodu, żeby zamykać jakimikolwiek deklaracjami jakiekolwiek drogi, ale też nie ma powodu, żeby wchodzić w tego rodzaju spekulacje.
W tej kampanii kibicuje pan Platformie, bez wahań i wątpliwości.
Ja oczywiście zawsze mówiłem o tym, że nie wyrzekam się poczucia bliskości w stosunku do środowiska, z którego się wywodzę. To jest poczucie wspólnoty drogi i wspólnoty celu, ale jeśli chodzi o doraźną ocenę kampanii i szans, to powiem tak, że - życząc jak najlepiej Platformie Obywatelskiej, wspierając te osoby z Platformy Obywatelskiej, które się do mnie zwróciły - jednocześnie życzę jak najlepiej partii Nowoczesna.pl pana Ryszarda Petru, i życzę jak najlepiej Lewicy i PSL-owi.
Czyli wszystkim z wyjątkiem PiS-u pan dobrze życzy, tak? Dobrze to odczytuję?
Dlatego, że uważam, że wejście do parlamentu tych środowisk - i Lewicy, i partii Petru, i PSL-u, i Platformy - to jedyna szansa na niedopuszczenie do monopolu władzy PiS-u.
Ale nie chciałby pan być takim mentorem, ojcem chrzestnym koalicji "wszyscy przeciwko PiS-owi"?
Wie pan, ja nie pretenduję do roli mentora w tej chwili.
Ale kibicowałby pan takiej koalicji?
Ale oczywiście, że tak. Uważam, że nie jest dobra bezalternatywność i monopol jednego środowiska politycznego. I to nie tylko jednego, ale jedynego, bo to nie byłaby koalicja.
To na koniec dwa pytania o sprawy bardzo przyziemne. Czy pan coś wiedział o zniknięciu tych dwóch obrazów z Pałacu Prezydenckiego?
Nie, nie. Wie pan...
Jakoś się o tym w Pałacu mówiło, ktoś pana o tym informował?
To jest rzecz dosyć śmieszna, no bo, jak rozumiem...
Śmieszna, ale i ponura. No jeśli znikają z Pałacu Prezydenckiego obrazy...
Jakieś obrazki, tak, zniknęły, no to trzeba albo je znaleźć i - rozumiem, że na tym powinni się koncentrować urzędnicy odpowiedzialni za kwestie majątkowe - albo należy zawiadomić prokuraturę i ścigać winnego. Tylko robienie z tego sprawy politycznej, to wydaje mi się właśnie politycznie motywowane. Ja wiem jedno, że jak obejmowałem Pałac Prezydencki, to w ogóle do głowy mi nie przyszło, żeby próbować sprawdzać, co zostało po prezydencie Kaczyńskim, po jego urzędnikach itd. Wydawało mi się to rzeczą oczywistą, że obowiązuje pewna elegancja.
A drugie pytanie o wynajęcie mieszkania. Rzeczywiście pan jako prezydent wynajął od prezydenta, czy od Kancelarii Prezydenta, sam sobie mieszkanie?
Od Kancelarii Prezydenta wynająłem mieszkanie za pieniądze.
Ale za dosyć symboliczne pieniądze, z tego, co słyszymy i czytamy.
No właśnie na tym polega różnica między tym, jak funkcjonowała Kancelaria w moim okresie, że wtedy ceny w hotelu i mieszkania służbowe były wynajmowane po przyzwoitych cenach, po to, aby hotel sam na siebie zarabiał.
Czyli to jest cena rynkowa, ta, którą pan płaci za mieszkanie?
To jest cena taka, jaka jest ustalona. Kiedyś były za darmo albo za symboliczną złotówkę, teraz płacę tam 2,5 tysiąca złotych miesięcznie.
To nie jest to za dużo.
A czy to jest mało?
Chętnie bym wynajął mieszkanie w centrum Warszawy za 2,5 tysiąca.
I dotrwam w tym mieszkaniu do momentu, kiedy będę mógł kupić mieszkanie, mniejsze niż to, które mam rodzinne. Sprzedać jedno mieszkanie, kupić drugie.
I to się za mniej więcej za rok wydarzy.
Może wcześniej.
Bronisław Komorowski. Dziękuję bardzo.
Dziękuję bardzo.