Próba podsumowania wydarzeń ostatniego tygodnia prowadzi do klęski. Otrzymany obraz może być tylko albo spójny i logiczny, albo prawdziwy. Połączenie prawdziwości i logiki jest dziś jednak niemożliwe - taki jest efekt działania na terenie jednego kraju dwóch systemów prawnych, wspieranych nietolerującymi się nawzajem systemami wartości.
Zamiar podsumowania w paru notatkach tygodnia, w którym starły się reprezentujące je trybunały, europejski TSUE i nasz krajowy TK powiódł się umiarkowanie. Daje w miarę pełny obraz sytuacji, niestety jest to obraz groteskowego majaku, z którego człowiek chciałby się szybko wybudzić.
Pierwsza prezes SN nie wykonuje dotyczącego systemu dyscyplinowania sędziów wyroku TSUE, za to z ulgą przestaje realizować zabezpieczenie Izby Dyscyplinarnej. Robi tak dlatego, że nasz TK uznał, że zabezpieczenie jest bezprawne. Nasz trybunał zrobił to jednak na wniosek Izby Dyscyplinarnej, a ta nie mogła go złożyć, bo była objęta już zabezpieczeniem TSUE. Co więcej - było to zabezpieczenie akceptowane przez I prezes SN.
Polska konstytucja jest ważniejsza od unijnego traktatu, ale zawiera przepis o wyższości m.in. tego traktatu nad ustawami. Europejski Trybunał uznał zaś za niezgodne z prawem Unii przepisy ustawy, nie konstytucji. I choć nie ma to związku z konstytucją, polski rząd uporczywie i zaciekle broni jej wyższości nad traktatem, co jest kompletnie niedorzeczne, choć widowiskowe.
Najbardziej chyba poważany polski konstytucjonalista, prof. Ryszard Piotrowski wprost mówi, że wyrok TSUE sprowadza się w istocie do tego, by państwo członkowskie UE respektowało własną konstytucję. Dla polskiego Trybunału Konstytucyjnego jest to jednak działanie poza kompetencjami TSUE.
Nasz nieustraszony Trybunał Konstytucyjny oddalił we wtorek wniosek RPO o poszerzenie do pełnego składu TK składu 5-osobowego, orzekającego ws. wniosku premiera w tej urojonej sprawie. Tak oświadczyła prowadząca rozprawę Julia Przyłębska. Dzień później, chyłkiem, TK jednak ten skład poszerzył.
To oznacza zaczęcie rozprawy w 5-osobowym składzie orzekającym, a skończenie w kilkunastoosobowym. Chyba że ktoś odkryje, że coś tu nie gra i powie o tym Przyłębskiej, która zapewne ten wniosek oficjalnie odrzuci, a potem, chyłkiem, zrealizuje.
TK oddalił też we wtorek wniosek RPO o odroczenie rozprawy, po czym... sam ją odroczył, do czwartku. A jak to już oficjalnie ogłosił, to i to, także chyłkiem, zmienił, przekładając termin na sierpień.
Bo taki jest konsekwentny. Przyłębska w czasie wtorkowej rozprawy informuje strony o przerwie do czwartku, a w środę po południu strony już mniej oficjalnie dowiadują się, że to nie była prawda.
W tym tygodniu doszło też do wymiany Rzecznika Praw Obywatelskich na Brak Rzecznika Praw Obywatelskich. Do czwartku RPO był, urzędował do czasu powołania następcy, ale wg Trybunału było to nielegalnie, więc teraz legalnie (według Trybunału) - RPO nie ma.
To niezgodne z konstytucją, która w art. 80 mówi, że każdy ma prawo zwrócić się do RPO z wnioskiem o pomoc, a trudno to zrobić, kiedy RPO nie istnieje, ale Trybunałowi to nie wadzi. Konstytucyjny to my mamy właśnie Trybunał, i wystarczy.
Za tydzień w Trybunale nie będzie już nikogo, kto nie byłby wybrany głosami posłów PiS. Powoływanie kogoś na wakat, jaki powstanie po zakończeniu kadencji prof. Leona Kieresa 22 lipca nie zostało nawet zaczęte.
Że, i kiedy ta kadencja się skończy wiadomo od dnia, kiedy się zaczęła, czyli od 9 lat. Ale kto mógł to przewidzieć w kraju, zaskoczonym nagłym nadejściem 100-lecia odzyskania swojej niepodległości?
Sytuację PiS w tej sprawie komplikuje dodatkowo to, że do powołania sędziego TK trzeba mieć w Sejmie większość, a nie Jarosława Gowina.
W sierpniu dojdzie zaś do osobliwej sytuacji: wniosek premiera z PiS będzie oceniał Trybunał Konstytucyjny w pełnym składzie wybrany przez PiS. Sąd wysłucha opinii prezydenta z PiS, szefa MSZ z PiS, a może także RPO wybranego głosami PiS. Pluralizm uczestników rozprawy zapewni jedynie reprezentant prokuratora generalnego, który wprawdzie należy do klubu parlamentarnego PiS, ale partię ma własną.
Fakt, że sam wniosek premiera dotyczy stwierdzenia, że przepisy unijnego traktatu są niezgodne z konstytucją, która sama wprost przesądza, że mają pierwszeństwo nad polskimi ustawami nie jest już w stanie spotęgować niedorzeczności sytuacji.
Przedstawiony powyżej stan spraw w kraju wymyka się logice, która w dziedzinie prawa jest nieodzowna. Jest jednak prawdziwy, co może nasuwać jako wniosek złowrogie określenie "bezprawie".
Bez wątpienia mamy z nim do czynienia, problem jedynie w tym, że mniej lub (coraz częściej) bardziej wprost zarzucają je sobie nawzajem obie strony, a odkrycie kto manipuluje wymaga nieco zachodu.
Generalnie mamy w kraju dwa działające równolegle systemy prawne, które się nawzajem nie tolerują. Jeden można nazwać roboczo narodowym, drugi, także osadzony w polskiej tradycji prawnej - europejskim. Za oboma stoją nie tylko systemy wartości, ale też wsparcie polityczne. Ostateczną stawką jest zaś zapewne członkostwo Polski w Unii i związane z nim korzyści bądź ich utrata. Do fazy rozstrzygania sporu jeszcze nie doszliśmy. Powyższy opis świadczy jednak, że droga jest wyboista i kręta, a rozsądek przepadł już na jednym z zakrętów.
Na etapie konfrontacji dwóch działających jednocześnie w tej samej przestrzeni systemów państwo działa jednak jak smartfon, na którym są zainstalowane iOS i Android jednocześnie.