Bywa, że za parawanem piękna zewnętrznego chowa się zwykła głupota. Nierzadko pod ładnym "opakowaniem" nie ma nic, kompletna pustka. Z drugiej strony jednak zdarzają się sytuacje, że pierwsze, złe wrażenie jest mylące. Po pewnym czasie okazuje się, że pomyliliśmy się w ocenie jakiejś osoby wyłącznie na podstawie jej powierzchowności.

Piszę banały, wiem. Jednak zdanie "jak cię widzą, tak cię piszą" przestaje być oczywistością, kiedy nie mamy na myśli ludzi. "Oczy-wistość" traci na przejrzystości, staje się mglista, na przykład w przypadku miasta.

Są miejsca ewidentnie brzydkie, a mimo to przyciągają gości, choć za ich brzydotą nie kryje nic, ale to nic wartościowego. To fenomen tak zwanych "kultowych miejsc". Pośród zrujnowanych kamienic, albo we wstrętnym postindustrialnym otoczeniu nagle "wypada bywać", bo inni też tam chodzą. To jak z celebrytami, często osobami - mówiąc dosadnie- o ptasich móżdżkach, ludziach, którzy nierzadko nawet fizycznie nie są specjalnie atrakcyjni. A mimo to goszczą bez przerwy na łamach tabloidów i plotkarskich portali. Wielu chce ich poznać, bo są znani. A z czego są znani? Z tego, że są znani. I tak domyka się koło absurdu.        

W najnowszym podcaście "Nowa Huta krok po kroku" poruszyłem temat roli zmysłu wzroku w prywatnym odbiorze i subiektywnej ocenie miasta. Czy można te indywidualne wrażenia zobiektywizować? Mówiąc wprost, czy oczy mogą kłamać, ukazując złudne piękno, albo fałszywą brzydotę Nowej Huty?

POSŁUCHAJ NAJNOWSZEGO ODCINKA PODCASTU "NOWA HUTA KROK PO KROKU"

Od razu podam kontrowersyjny przykład, aby zilustrować ten problem. Był okres w najnowszej historii kina "Świt", który przez większość mieszkańców uważany jest za czas największego upadku tego zacnego przybytku kultury. Po zamknięciu działalności filmowej w budynku zaczął działać bazar handlowy z różnymi starymi, używanymi rzeczami, swoiste muzeum przedmiotów "przechodzonych", towarów "przechodnich", przechodzących z rąk do rąk. W sali kinowej, już pozbawionej krzeseł, piętrzyły się zachodnie meble "z wystawek", mniej lub bardziej archaiczny sprzęt audio i wideo, instrumenty muzyczne, mnóstwo przeróżnych naczyń, wielobarwne, dekoracyjne tkaniny, obrazy i obrazki, albo zabawki z babcinych dziecięcych czasów rodem.

Akurat nie miałem wtedy filiżanek do espresso. I w "Świcie" kupiłem sobie za grosze komplecik firmy Nestle, naczynek prościutkich jak to "dworcowe" liternictwo.


Potem wpadłem w nałóg kupowania: a to reprodukcja kubistycznego pejzażu Pabla Picassa, to znów słynnych "Modlących się rąk“ Albrechta Dürera. Ale nie była to tylko sztuka wysoka. "Wykosztowałem się" też na kilka tanich obrazków słomkowych żaglówek na czarnym papierze. Urzekły mnie swoją, jakby z ducha japońską, subtelnością.

Prawdziwa "Wyspa skarbów"! Już nie jako tytuł filmu na kinowym afiszu, na podstawie powieści Roberta Louisa Stevensona, ale nazwa sklepu w dawnym kinie, w stylu "szmelc & mydło & powidło". Brzydota zgromadzona w tym miejscu była czasem wprost nieprawdopodobna; to była szpejownia, graciarnia, rupieciarnia, wysypisko, składowisko, a jednak pierwsze kroki kierowałem właśnie tam, kiedy na Rondzie Kocmyrzowskim wysiadałem z tramwaju nr 1, wiozącego mnie z Salwatora po pracy w radiu  na Kopcu Kościuszki do mojej ukochanej Nowej Huty.

Bardzo często z nostalgią wspominam ten okres. Piękno kryje się dla mnie w tamtej brzydocie i tandecie. To nie jest żadna poza czy przekora zblazowanego dekadenta. Piszę szczerze, od serca. Tak więc powtarzam pytanie: o kryteria estetyczne, o zmysł wzroku, jako aparat poznawczy, o jego subiektywizm w konfrontacji z jakimiś powszechnymi kanonami. Czy istnieją takowe? Czy jest coś takiego jak "obiektywizm obiektywu" w naszej własnej głowie?

Sięgnąłem po znakomitą książkę pisarza, psychologa i filozofa Rudolfa Arnheima zatytułowaną "Sztuka i percepcja wzrokowa. Psychologia twórczego oka". Zainspirowałem się jedną z refleksji myśliciela. Dotyczy ona wpływu przeszłości na aktualne postrzeganie rzeczy. Arnheim twierdzi, że każde doznanie wzrokowe osadzone jest w kontekście czasowo-przestrzennym. Na wygląd przedmiotów wpływa nie tylko to, co w danym momencie widzimy obok nich w przestrzeni, lecz również to, co widzieliśmy dawniej. Jednak pisarz od razu zaznacza, że wzajemne oddziaływanie między kształtem przedmiotu widzianego obecnie a kształtem rzeczy widzianych dawniej nie odbywa się automatycznie ani też nie zachodzi zawsze, lecz zależy od tego, czy postrzegamy tu jakiś związek. Brzmi to trochę abstrakcyjnie, dlatego w podcaście przedstawiam ten fenomen tak, jak ja go postrzegam, w jaki sposób ja go widzę, jako mieszkaniec konkretnego miejsca - Nowej Huty.

Sporo się ostatnio w naszej dzielnicy mówi o tak zwanym Parku Kulturowym. Chodzi o ochronę krajobrazu kulturowego, zabytków oraz historycznego układu urbanistycznego Nowej Huty. Najstarsza jej część to już zabytek, choć ma rocznikowo ledwie 72 lata. Przyznanie dzielnicy takiej kategorii rzecz jasna podnosi jej prestiż, świadczy o docenieniu jej roli i walorów, ale też nakłada nowe obowiązki, wprowadza odgórne reguły, wiąże się różnymi nakazami i zakazami. Jednym z najbardziej dyskutowanych i czasem dyskusyjnych obostrzeń jest właśnie poprawa strony wizualnej miasta, a konkretnie zastąpienie krzykliwych, kiczowatych, po prostu brzydkich witryn i szyldów, realizacjami profesjonalnymi, estetycznymi i przemyślanymi.

Co to znaczy przemyślanymi?

Poruszyłem ten temat z panią Marią Kozerską prowadzącą autorską pracownię KM Studio. Jedną z form jej działalności jest właśnie projektowanie witryn sklepowych. W jednym poprzednich podcastów przeprowadziłem z nią wywiad na ogólny, teoretyczny temat - historii takich aranżacji w PRL i obecnie. W tym odcinku mogłem zdobyć wiedzę na podstawie dwóch konkretnych nowohuckich przykładów.

Chodzi o przywrócenie dawnej świetności sklepowi "PAW" w bloku na osiedlu Zgody 7, budynku, który jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Nowej Hucie. To "Świat Dziecka" jak się od nazwy innego sklepu w tym miejscu popularnie nazywa cały ten wieżowiec. "PAW" za komuny był "branżowym salonem mody". Nad wejściem, zgodnie z ówczesną modą, widniał duży napis, neon. Taki obraz powędrował do archiwum, i co teraz?    

Panie - Maria Kozerska i Anna Zabdyrska - postanowiły nawiązać do tej starej formy reklamowej i stworzyć jej nową odsłonę, nowoczesną wersję, dostosowaną do naszych czasów i spełniającą wymogi Parku Kulturowego. "PAW czyli w skrócie Profesjonalna Aranżacja Witryny?" - pomyślałem.

 Już schemat projektu oddaje istotę tego zamysłu. Przypomniałem sobie słowa Rudolfa Arneheima: każde doznanie wzrokowe osadzone jest w kontekście czasowo-przestrzennym. Na profilu facebookowym można przeczytać, jaka idea przyświecała projektantkom: Dawny szyld Paw wylądował w Nowej Hucie. Puszy się na witrynie przy Zgody 7, ale z klasą, nieostentacyjnie. Z czasem przyodzieje się w karnawałowe sreberka, kwiaty na wiosnę. Kto wie, może w gwiazdy na Święta? Celem projektu było przywrócenie dawnego szyldu PAW w nowej formie. Stalowy element jest podkonstrukcją do upinania sezonowych dekoracji. Projekt zrealizowano w ramach zadania publicznego Szyldy w Nowej Hucie.

W dialogu wpiętym w konstrukcję mojego podcastu pani Anna Kozerska szczegółowo omawia teoretyczne założenia i praktyczną realizację swojego dzieła.


Drugim nowohuckim przedsięwzięciem pracowni KM Studio był sklep "Agat" na osiedlu Centrum B1.

Pamiętam już z dzieciństwa neon "Jubiler" świecący na tej socrealistycznej kamienicy stylizowanymi na odręczne pismo sporymi literami. Pani Maria Kozerska użyła w aranżacji witryny subtelnej, eleganckiej tonacji i klasycznego stylu. Z rozmowy dowiecie się, że nie chodzi o samą nazwę "Agat"; rzecz nie tylko w odpowiednim liternictwie. Warto posłuchać, bo to kolejny przykład głębi spojrzenia projektantki, tej arnheimowskiej psychologii twórczego oka.  


"AGAT" - jako "Ażurowa Galeria Atrakcyjnych Towarów", "Aktualna Gra Architektoniczną Tradycją"? Według mnie to świetna wizytówka Placu Centralnego.


W rozmowie ze mną autorka poruszyła najbardziej interesujący mnie temat: współczesnych inspiracji nowohucką historią. Frapująco opowiada o wpływie na jej projekt kanonów architektury lat 50. XX wieku. Nie chodzi bowiem tylko o dopasowanie estetyki witryny i szyldu do bryły i barwy kamienicy, do kształtu okien i typu sklepu. Maria Kozerska wspomniała też o nowohuckich bramach, jako o punkcie odniesienia. Zainteresowanych odsyłam do podcastu, natomiast w tym artykule rozwinę sam wątek bram. Będę tu waszym nowohuckim "braminem".  

W audycji, siłą rzeczy, ograniczyłem się jedynie do prostej wyliczanki i lakonicznego opisu typów tych wejść do wewnętrznych czasoprzestrzeni. Tu przedstawię moją fotograficzną ilustrację, album utrwalonych szybkich ruchów gałek ocznych podczas powolnych spacerów. Nie lubię robić zdjęć smartfonem, więc to taki zbiór fotek bez większych ambicji pstrykanych starym cyfrowym aparatem podczas łażenia po dzielnicy czyli - jak już tu wielokrotnie wspominałem - flanerowania. Flaner (fr.: flâneur - włóczęga, spacerowicz, próżniak) to w moim przypadku dzielnicowy łazior, włóczykij bez celu, szlakami bez ładu i składu.

Oto moja mała kolekcja bram w Nowej Hucie.

To jest taka "na bogato" na Stalowym. 


Ta też niczego sobie, również ze Stalowego.  Szkoda, że naznaczona miłością hoolsa "Hutnika" i drugiego kogoś, kto klubu na Suchych Stawach wyraźnie nie lubi. I tak "HKS" zmieniło się w "Hieroglif Kibolskiego Starcia". 

Jeśli chcecie mieć zdjęcie nowohuckiej bramy w ramce za szkłem, to zapraszam na Szkolne. Wszystko macie na miejscu. Nie musicie nigdzie za tym łazić. Bo, jak już mówiłem, najlepiej po dzielnicy flanerować, czyli szwendać się bez celu, snuć się bez sensu. 

A to już jeden z moich ulubionych zaułków (parę dobrych lat mieszkałem na Szkolnym). Za węgłem jest stadion “Krakusa". O Wando! Krakusa! W Nowej Hucie! Skandal ;) 


Po labiryncie Szkolnego prowadzi nas mała nowohucka Ariadna.

Na Szkolnym jest jeszcze jedno cudo dla nowohuckiego "bramina", niezwykły dla mnie przykład zgeometryzowanej metaloplastyki, jak sprasowany sen spracowanego hutnika, kombinatoryka onirycznego kombinatu. Sezamie otwórz się! Nic z tego, on zazdrośnie strzeże swych tajemnic. Złośliwi twierdzą, że nie ma ich wcale. Wszędzie są za to bramy.

Oczywiście na Centrum B również. Nie da się od nich uciec. Nawet na najszybszym rowerze. Z bramami na Teatralnym wiążą mnie moje dziecięce i młodzieńcze iluminacje. 

Na tym osiedlu mieszkałem (leżałem w mieszkaniu i w wózku na spacerach) przez pierwszy rok mojego życia -1965. Potem bardzo często odwiedzałem tu moją babcię.  

A ten rodzaj bram jest na osiedlu Uroczym. Nazwa zobowiązuje. Jak dla mnie urocza. Nic dodać do urody, nic z urody ująć. 

A przez tę następną w kolejności bramę przechodziłem codziennie w pierwszej mojej nowohuckiej pięciolatce lat 90. 

Mieszkałem wtedy na Sportowym. Ten jasny czas niestety gdzieś mi się w jakiejś smudze cienia schował. Też tak ostatnio macie? Na pewno skrywacie w pamięci jakieś wasze nisze. Równie ważne i tak samo unieważnione. 

Od 2002 roku jestem ci ja nowohucki chłopak nowoczesny! A raczej ponowoczesny. Postmodernistyczny. Wrogowie architektury Centrum E kpią i złoszczą się na nią nieustannie. A ona jest obrazem mnie. Jest dla mnie wprost zabójczo piękna: postMORDernistyczna. 

I też mam bramę, przez którą przechodzę. Chyba najwyższa, jaką w Hucie znam. Może jeszcze ta w łukowatym bloku na Centrum C, który nazywam nowohuckim "półkoloseum", mogłaby pójść z nią w zawody w staniu wzwyż.

Kiedy człowiek idzie i spogląda w górę, to widzi swoje właściwe proporcje, tym bardziej że za tymi zgeometryzowanymi obiektami ciągną się bezkresne Łąki Nowohuckie, piekło cierpiących na strach przed przestrzenią, inferno agorafobów, zwłaszcza gdy mgły nad łęgami zmieniają się w morze białe.  Dobrze, że na brzegu skarpy jest latarnia morska!

I tak to wszystko wygląda. Tak to widać przez bramy - percepcji. Oko wie lepiej, kiedy łączymy go z głową. Nieczęsto mi się to zdarza, choć bardzo się staram. Wiadomo, że zwykle na świat i miasto spoglądam oczyma szeroko zamkniętymi.            

Ale od czego są inni ludzie! Co dwie pary oczu to nie jedna. Tyle się od dzieciństwa napatrzyłem na ten szyld, tak wiele razy go widziałem, z perspektywy pieszego i pasażera tramwaju. 

To jest znany w Nowej Hucie, jak to się z przesadą mówi, legendarny sklep LUDWIK na osiedlu Kazimierzowskim.  W podcaście wpominamy jego (i naszą przeszłość) z panem Janem. Jan Sewiło to mój nowohucki krajan, internetowy rodak. Na oczy mnie nie widział, ja jego również. Porozmawialiśmy przez komunikator bez kamer, kiedy przeczytałem jego sentymentalny wpis o sklepie na Facebooku. W podcaście usłyszycie ciąg dalszy tej historii.

Z mojej audycji dowiecie się także, dlaczego kształt rzeczy z tego sklepu nazwałem stylem "Ludwika XVI". Oraz, jeśli jesteście ciekawi, z jakiej okazji skrobnąłem ten wierszyk. 

Ballada o butelkach z minionego czasu

(wspomnienie królewskich obiadów czwartkowych przy zastawie w nowohuckim stylu "Ludwika" XVI )



Trzeba już teraz przejrzeć na oczy,

patrząc na przedmiot, nim czas przeskoczy

i w artefakty zmieni nam rzeczy.

On szkło butelek nawet kaleczy.



Jeszcze niedawno, bo wieki temu

przezacne grono po pijanemu

wierszem i plotką, flirtem i żartem,

czas zabijało i niezatarte, 



jak im się zdało, miało wspomnienia.

Bo cóż takiego w życiu się zmienia?

Miejsce przy królu, stołki, kochanki

i wina z butli lane do szklanki. 



Ślad po nich został raczej niewielki.

Trop w podręcznikach oraz butelki.

Szyjki zębate, widok niemiły, 

z wiślanych iłów się wyłoniły.