„Porażki z Ukrainą i Anglią oraz brak awansu na mundial będą kompromitacją” - powiedzą niektórzy. Prawdziwy dramat przeżylibyśmy jednak po klęskach w Brazylii, gdy musielibyśmy wysłuchiwać wypowiedzi naszych graczy – parafrazując klasyka – o tym, że „była niedziela, godzina 17, a pogoda w Ameryce Południowej też nie dopisywała do grania w piłkę". A w pełni poważny – po utracie szans na grę na Euro 2016. Oznaczałoby to bowiem, że wylądowaliśmy już w czwartej europejskiej lidze.
Tytułowe pytanie najpierw powinniśmy przemyśleć pod kątem sportowym i spojrzeć na naszą kadrę przez pryzmat rzeczywistych możliwości. Odłóżmy na bok nasze wyobrażenia o drzemiącej w niej piłkarskiej sile. Jaką szansę na choć wyjście z grupy dałby nam w Brazylii zespół z jednym zawodnikiem światowego formatu (Robert Lewandowski), kilkoma powyżej średniej europejskiej (Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski i Wojciech Szczęsny) oraz masą graczy, których zwykły kibic z innej części świata, mimo sporych chęci, nie kojarzy? Żadnej. W starciach nawet z przeciętnymi, jak na poziom mistrzostw świata, drużynami z Ameryki Południowej czy Afryki, drżelibyśmy o wynik. Nikt by na nas nie stawiał, nikt nie zdziwiłby się też porażkami.
Żaden piłkarski ekspert z Wysp czy Niemiec tym bardziej nie złapie się za głowę, dowiadując się, że na mundialu nas zabraknie. Na pewno w tekście podsumowującym eliminacje nie zaliczy też naszej wpadki do największych klęsk ostatnich lat. Prawdziwą kompromitacją w skali europejskiej było odpadnięcie przez Anglików w eliminacjach do Euro 2008 czy produkujących taśmowo kolejne piłkarskie talenty Chorwatów w kwalifikacjach na rozegrany dwa lata później mundial w RPA. Brak Sebastiana Boenischa czy Eugena Polanskiego będzie przełknąć łatwiej.
To oni drżą przed kompromitacją
W Brazylii pierwsze skrzypce mają grać inni. Myśli o możliwej kompromitacji starają się całkowicie wyprzeć powracający po latach do światowej czołówki Belgowie. Grę o medale mają im zapewnić Marouane Fellaini, Eden Hazard czy Romelu Lukaku. Inny wynik niż co najmniej występ w finale dla gospodarzy prowadzonych przez Neymara będzie narodową klęską. Dla Hiszpanów - początkiem końca wielkiej futbolowej generacji. Swoje do udowodnienia będą też miały drużyny takie, jak Wybrzeże Kości Słoniowej czy Nigeria. O Argentyńczykach i Niemcach nawet nie wspominając.
Od "grania jak przeciwnik pozwala" po "potrzebny kredyt zaufania"
W Rio z pewnością nie bylibyśmy w centrum uwagi, nie mielibyśmy też co liczyć na oszałamiające wyniki. Bardziej prawdopodobne byłyby sromotne klęski. Po kolejnych zawiedzionych nadziejach przeżylibyśmy więc przywoływaną przeze mnie do znudzenia "kompromitację" na zupełnie innej płaszczyźnie.
Moglibyśmy usłyszeć coś o "niesprzyjającej pogodzie" (zacytujmy przywołanego klasyka) lub o "graniu tak, jak przeciwnik pozwala". Na pewno padłoby zdanie, że "poziom na szczeblu reprezentacyjnym niesamowicie się wyrównał i nie ma już słabych drużyn", a nie da się też wykluczyć nowego hitu na miarę "pękających sznurków i trzymania w jednej ręce spadających spodenek, co było bez sensu". Mogłyby się też "zemścić" mityczne "niewykorzystane sytuacje", a na pewno "przespalibyśmy pierwsze połowy". Czy w którymś momencie "wrócilibyśmy z dalekiej podróży"? Wątpliwe.
Już przed meczem z Ukrainą - po użyciu wszystkich możliwych banałów, włącznie z "dopóki piłka w grze", "potrzebujemy kredytu zaufania", "trzeba wierzyć", "wciąż wszystko jest możliwe" - moja cierpliwość została wyczerpana. Wystarczy.
Chwila prawdy dopiero nadejdzie
Skupmy się na prawdziwym teście. Będą nim dla naszego futbolu eliminacje do kolejnego wielkiego turnieju. W 2016 roku we Francji po raz pierwszy na mistrzostwach Europy zaprezentuje się nie 16, a 24 finalistów. O prawo gry na Euro nadal będą walczyć w sześcio- i pięciozespołowych grupach. Oznacza to, że łatwiej będzie o awans. Automatycznie uzyskają go zwycięzcy grup i drużyny z drugich miejsc. Dołączy do nich najlepsza ekipa z trzeciego miejsca oraz czterech ostatnich finalistów wyłonionych w barażach.
Brzmi pięknie? Oczywiście. W tej sytuacji porażka biało-czerwonych już w eliminacjach będzie jednak prawdziwym dramatem. W wydaniu reprezentacyjnym zepchnie nas do czwartej europejskiej ligi. Patrząc na nasze miejsce w rankingu FIFA i czekające nas niskie rozstawienie w losowaniu, jest się czego bać.
Mecze z Ukrainą i Anglią tak naprawdę nie są więc dla nas pojedynkami o mundial. To początek gier o to, by już niedługo emocjonować się czymś więcej niż tylko starciami z Gibraltarem.