"Wolontariusze i medycy gotowi wesprzeć personel Domu Pomocy Społecznej w Kaliszu - pilnie poszukiwani. 22 pracowników, wspieranych przez kilkunastu wolontariuszy, pracuje na skraju wyczerpania" - podało wczoraj po południu RMF FM.

Od tygodnia jestem w kontakcie z siostrą Małgorzatą Lekan OP, która dziś, w 17 dniu wolontariatu, wraca do Kłodzka. Miała wyjechać w czwartek, razem z grupą 10 osób - 9 sióstr i księdza. W ostatniej chwili postanowiła zostać. Dotychczasowi opiekunowie są jednak bardzo wyczerpani, jedna osoba zasłabła. Od dziś 70 seniorami zajmuje się 5 wolontariuszy plus kilka osób z personelu.  Po 3 ewakuacjach zakażonych mieszkańców ich dom został zdezynfekowany i wyozonowany, podzielony na strefy. Brakuje choć jednej pielęgniarki czy medyka oraz osób, które bez kwalifikacji zajęłyby się prostą pielęgnacją.

Jutro w nowym numerze "Przewodnika Katolickiego" (tygodnik wydawany w Poznaniu) będzie można przeczytać mój wywiad z siostrą Lekan, nagrany w środę; autoryzowany w niedzielę. Pełen emocji jeszcze "na gorąco". Pokazuje dramatyczne wydarzenia związane z ewakuacją do szpitali, początkowym brakiem środków ochronnych, poczuciem bezradności. Ciężką nieodpłatną pracę nad ogarnięciem chaosu... A także relacje z mieszkańcami i pomiędzy wolontariuszami. Dobrze oddaje atmosferę DPS oraz to, co się w nim działo od połowy kwietnia. Siostra Małgorzata nie zna się na seniorach. Uczy w szkole religii i języka angielskiego. Zapytałam ja o to, ile wolontariusz śpi. Mówi:

"To zależy od dnia. Dni "ewakuacyjne" były bardzo intensywne, kosztowne jeśli chodzi o nakład pracy. Po ostatniej ewakuacji była dezynfekcja i ozonowanie budynku. Musieliśmy zwieźć wszystkich pacjentów w jedno miejsce. Karkołomne przedsięwzięcie. Potem błyskawiczne sprzątanie pokoi, korytarzy, żeby można było wprowadzić mieszkańców w nowo zorganizowany ośrodek. Część wracała do swoich pokoi - ci, którzy czuli się dobrze. Część, która nadal wykazywała jakieś symptomy choroby, zgromadziliśmy w jednym skrzydle. To był nasz najdłuższy dzień, trwał od godziny 6.00 do 10.30 w nocy. Jedyny dzień, kiedy nie daliśmy rady odprawić Mszy świętej. Nie było takiej możliwości." A dalej opowiada:

"Dziś wiemy, że nikt z nas nie został zakażony, mimo że cały wolontariat przeżyliśmy w nieustannej ekspozycji na koronawirusa. Nie wiedzieliśmy, którzy pacjenci są zarażeni poza panem w izolatce. Pracowaliśmy przy nich. Z nimi. [...]

To jest grupa niebywale kooperująca, współpracująca z nami. Jestem za to szalenie wdzięczna naszym kochanym seniorom. Pomimo, że nie do końca rozumieją powagę sytuacji czy racji dla niektórych ruchów logistycznych, to ufają tym, którzy z nimi są. Niezwykłe doświadczenie: nie wiem co się dzieję, ale ty jesteś przy mnie. Ufam ci. No fakt, że nie mają za bardzo innego wyjścia. Ale można było być agresywnym czy jakkolwiek inaczej... A takich reakcji zupełnie nie było."

Dla dominikanki to doświadczenie graniczne. Musiała się zmierzyć z pytaniem o to, czy jest w stanie oddać życie za drugiego. Do decyzji - jak opisuje - przygotowywała się przez cały Wielki Post. Każdy wolontariusz ma inną, własną drogę. Była z nią druga dominikanka, doroteuszka (jest w nowicjacie i musiała dostać na to zgodę Watykanu; jako jedyna szybko się zakaziła i po kilku dniach wyjechała - siostra Lekan opowiada jak do tego doszło) oraz siostry zakonne z kilku innych zgromadzeń. Razem z nimi pomagali świeccy. Siostra wyjątkowo ciepło i z podziwem mówi o postawie żołnierzy, którzy ewakuowali zakażonych seniorów do szpitali w Wolicy i Poznaniu.

Wbrew stereotypom wolontariusze - mężczyźni w DPS wykazali wielką wrażliwość... Przełomem w postrzeganiu "męskiej" opieki (tradycyjnie była to domena kobiet, czas sprzyja łamaniu ograniczeń) jest według mnie to, że dominikanki z DPS w Bochni zastąpiło 6 współbraci. Tam też dom przeżył chwile grozy. Dom w Bochni jest mniejszy. Od 2 dni mieszkańcami opiekuje się 3 braci studentów kolegium dominikanów w Krakowie oraz 3 ojców. Wczoraj z jednym z nich rozmawiałam.

Chce zostać anonimowy - tak się umówili z braćmi. Jego słowa znakomicie korespondują z tym, jak obecny stan opisują moje źródła w DPS w Kaliszu, dlatego warto je wziąć pod uwagę:

"Jest dużo pracy, mamy 27 podopiecznych, ale każdy przeciętny chłopak czy dziewczyna może to robić. Najcięższy kawał roboty zrobiły już przed nami siostry. Wszystko jest odkażone, zdezynfekowane. Wczoraj było dużo radości bo przyszły negatywne wyniki testów osób, o które się baliśmy, że są chore. Jest oczywiście dużo niewygody, w kombinezonach jest gorąco, trzeba nosić całe ubranie ochronne. Jest zmęczenie. Ale teraz to już bazujemy na tym, co przygotowały wolontariuszki przed nami. Dajemy radę."

W Kaliszu najgorsze minęło. Teraz trzeba znaleźć chętnych, którzy dzieło pociągną dalej. Do czasu powrotu z izolacji personelu albo jakiejś formy stabilizacji. Jeśli nikt nie przyjdzie, heroiczna walka pójdzie na marne. Dom prawdopodobnie trzeba będzie zamknąć, a ludzi ewakuować. Są zdrowi więc nie do szpitali. Dokąd?

Ewakuacja jest dla nich tak samo groźna jak koronawirus. Tu są nadal u siebie, mają poczucie bezpieczeństwa. Osób w tym wieku nie przenosi się jak mebla... Czy znów znajdzie się ktoś, kto na tydzień czy dwa pójdzie zawalczyć? Czy ich zostawimy, bo to sprawa urzędników a my mamy tyle ważnych spraw! Pandemia do nich należy. Nam się udało.

O czułości fajnie się czyta u noblistek. Jeszcze milej się czułości doświadcza. A seniorzy? Oni się  "nażyli".  Ci mieli pecha. Silni wygrywają, taki jest ten ludzki, naturalny, przez nas zrobiony świat.