Obecna minister edukacji Anna Zalewska w swoich licznych wypowiedziach coraz częściej odrywa się od rzeczywistości, mimo tego, że nieustannie podkreśla swoje "bogate doświadczenie nauczyciela praktyka". Poza tym jej wypowiedzi są niebywale chaotyczne, nieustannie powtarza slogany o "dobrej zmianie", ogłaszając coraz bardziej dziwne, a niekiedy wręcz niebezpieczne dla jakości kształcenia pomysły. M.in. ostatnio zasygnalizowała możliwość prowadzenia klasy przez dwójkę wychowawców, ubolewała również, że nauczyciele stają się niewolnikami podstaw programowych oraz podręczników. Obydwie wypowiedzi skłaniają do smutnej konstatacji, dotyczącej kompetencji obecnej szefowej MEN do kierowania polską oświatą.
Pierwszy z tych pomysłów ma wynikać z analizy kłopotów wychowawczych polskiej szkoły oraz niewłaściwego pełnienia zadań wychowawcy klasy przez nauczycieli, co widoczne jest m.in. w marnowaniu przez wielu z nich czasu przeznaczonego na lekcje wychowawcze. Wg minister edukacji ma to wynikać z przyczyn od nich niezależnych. Szkoda, że pani Zalewska nie zadała sobie trudu poważnego rozważenia, korzystając także z własnych "bogatych doświadczeń", czym w istocie winno być pełnienie funkcji wychowawcy klasy, czyli nauczyciela będącego nie tylko kluczową dla uczniów swojej klasy postacią, ale także osobą, która powinna koordynować pracę innych nauczycieli, uczących w jego klasie. Być może pani minister będąc wcześniej nauczycielem i wychowawcą klasy takich zadań nie wykonywała...
Naturalnie niebywale istotne jest dobre wykorzystywanie przez nauczyciela - wychowawcę klasy godzin wychowawczych, to powinny być zajęcia będące czasem autentycznego spotkania nauczyciela ze swoimi uczniami, w trakcie których mają oni okazję porozmawiać z nim o ważnych dla nich kwestiach. Zresztą poprzez obserwację tych zajęć uzyskujemy wiele informacji o jakości pracy nauczyciela, jego zaangażowaniu, kreatywności i otwarciu na istotne dla kształtowania młodych osobowości problemy. Niestety, często te zajęcia stają się czasem wypełniania przez nauczycieli zadań administracyjnych, czy też przeznaczane są na realizację zajęć przedmiotu prowadzonego przez wychowawcę. Stąd też zamiast zgłaszać pomysły wprowadzania do klas drugiego wychowawcy, co może spowodować wzmocnienie fikcji dość często związanej z pełnieniem zadań wychowawcy klasy przez jednego nauczyciela oraz wprowadzić niepotrzebny bałagan, gdyż dwóch liderów - koordynatorów klasy to nieporozumienie, trzeba poważnie potraktować wykonywanie zadań wychowawcy klasy w kontekście pracy jednego nauczyciela. Minister edukacji powinna przygotować rozporządzenie precyzyjnie regulujące ramowe obowiązki i zadania wychowawcy klasy oraz wprowadzić do szkół psychologów szkolnych, którzy wraz z pedagogami szkolnymi mogliby stać się naturalnym wsparciem dla każdego nauczyciela wychowawcy klasy. Zadbanie o obecność w każdej szkole psychologa i pedagoga szkolnego mogłoby przyczynić się do rozwiązania wielu problemów wychowawczych.
A tak na marginesie, szkoda, że minister Zalewska nie wyjaśnia dlaczego dwóch wychowawców klasy rozwiąże dotychczasowe problemy z pracą wychowawczą w polskich szkołach. Za jakiś czas może się bowiem pojawić pomysł, aby było ich trzech, a może powinni się zmieniać co miesiąc? Rozważania o większej liczbie wychowawców w jednej klasie miałyby jakikolwiek sens, gdyby nie było możliwości wykonywanie tego typu zadań przez jednego nauczyciela. Skądinąd cała konstrukcja zadań i roli wychowawcy klasy w logiczny sposób zakłada, że jest to jedna osoba. Za pełnienie tej funkcji nauczyciel powinien otrzymywać dodatek o przyzwoitej wysokości, którego wysokość byłaby uzależniona od jakości jego pracy na tym stanowisku, a wówczas - z całą pewnością - wykonywałby te zadania z większym zaangażowaniem.
Kwestia podstawy programowej i podręczników w kontekście "nauczycielskiej niewoli" w ustach obecnej minister edukacji brzmi co najmniej dziwacznie, gdyż jest ona przedstawicielem partii, w programie której pojawia się wyraźna sugestia ograniczenia dydaktycznej autonomii nauczycieli poprzez narzucenie im jednolitych ministerialnych programów nauczania z poszczególnych przedmiotów. Póki co nauczyciele mają możliwość, w oparciu o ministerialną podstawę programową, kreowania własnych autorskich programów nauczania, dzięki czemu mogą wprowadzać do nich elementy, mogące w szczególny sposób zainteresować uczniów ich przedmiotem, a właśnie rozbudzanie uczniowskich zainteresowań to fundamentalny cel pracy każdego dobrego nauczyciela, szczególnie ważny w społeczeństwie informacyjnym. Być może minister Zalewska nigdy nie napisała oraz nie realizowała autorskiego programu nauczania i nie miała okazji przekonać się, jak znakomicie pomaga on we "wciąganiu" uczniów w materię przedmiotu, poprawiając równocześnie jakość i poziom nauczania. Tymczasem w programie oświatowym jej partii pojawia się pomysł, aby minister edukacji ustalał - nie jak obecnie podstawę programową - ale programy nauczania, a ewentualny autorski program nauczyciel musiałby zatwierdzać w ministerstwie edukacji (tak już było w Polsce przed 1990 r.). Innymi słowy wywody pani minister o zniewoleniu nauczyciela przez podstawę programową w tym kontekście nabierają zupełnie nowego wymiaru, gdyż świadczą o tym, że albo nie zna ona programu oświatowego swojej partii (to raczej jest niemożliwe), albo stara się ukryć swoje prawdziwe cele działania. W Polsce w rzeczywistości istnieje inny problem związany z tą kwestią; otóż niezbyt wielu nauczycieli korzysta z istniejącej autonomii dydaktycznej, czyli z posiadanej wolności i dlatego stają się "niewolnikami", i nad przyczynami takiego stanu rzeczy winna poważnie zastanowić się minister edukacji.
Słuchając obecnej minister edukacji nie mogę pozbyć się wrażenia, że myli ona sobie funkcję ministra edukacji z funkcją szefa związku zawodowego, stąd też stara się kompletnie nie zauważać problematyki jakości nauczycielskiej pracy. Oprócz tego przejawia ona pragnienie całkowitej zmiany istniejącego systemu oświatowego, chociaż można odnieść wrażenie, że nie bardzo wie co w zamian zaproponować. Powtarza jednak nieustannie frazy o "dobrej zmianie w oświacie", której szczegóły zostaną ujawnione 27 czerwca, po zakończeniu prowadzonych pod auspicjami MEN regionalnych debat. Jednak z wypowiedzi zarówno jej, jak też jej współpracowników na temat dotychczas odbytych debat nie wyłania się żaden sensowny i spójny obraz zmian. Można odnieść wrażenie, że owe debaty stanowią jedynie pozorne działanie, stwarzające iluzję poważnej narodowej rozmowy o oświacie. Poza tym wybranie końca czerwca, czyli czasu tuż przedwakacyjnego na ogłoszenie zmian w oświacie wydaje się również zabiegiem nieprzypadkowym.