Grzegorz Schetyna zapowiedział na konwencji Platformy Obywatelskiej, że zamiast totalnej opozycji będzie teraz totalna propozycja, po czym wygłosił przemówienie, które da się streścić w słowach: dla każdego coś miłego.
Obserwatorzy sceny politycznej już dokładnie analizują jego poszczególne elementy zastanawiając się, czy nie są one sprzeczne ze sobą i w jaki sposób można by je wprowadzić w życie, gdyby dzisiejsza opozycja doszła do władzy.
Dla mnie to wystąpienie miało jednak jeszcze inny, ważniejszy aspekt: Schetyna chciał nim jednoznacznie udowodnić, że nadal jest niekwestionowanym liderem nie tylko PO, ale całej opozycji, ponieważ ostatnio coraz częściej poddaje się to w wątpliwość.
Pragnąc zademonstrować swoje przywództwo, a także czołową rolę Platformy w walce z rządem Zjednoczonej Prawicy poszedł na całość i zaprezentował tyle propozycji, że gdyby zasiadł w fotelu premiera, musiałby się ze sporej ich części wycofać, aby nie doprowadzić do totalnej kompromitacji. Ponieważ na razie nie musi się tym przejmować, wygłosił przemówienie, w którym zarysował bardzo ambitny plan polityczny i wielką determinację, aby go zrealizować.
Przede wszystkim miało ono jednak umocnić jego pozycję samca alfa i wybić z głowy wewnątrzpartyjnym konkurentom myśli o zmianie przewodniczącego, a pozostałym ugrupowaniom opozycji (zwłaszcza Nowoczesnej) marzenia o zdystansowaniu Platformy Obywatelskiej. I to mu się - przynajmniej na pewien czas - udało.