Miało być dobrze. Podejmowaliśmy Ukraińców na własnym stadionie (tym Narodowym, w Warszawie!), podejmowaliśmy Ukraińców osłabionych. To miał być bój o wielkie zwycięstwo! Wielkie, bo na miarę „sześciu punktów”. Za naszą wschodnią granicą pisali, że będą zadowoleni z remisu. I jak się skończyło? Przegraną 1:3 i blamażem. Blamażem nie dlatego, że nie byliśmy w stanie wygrać. Blamażem dlatego, że nie walczyliśmy o wygraną. Miało być „gryzienie murawy”, a wyszły pośladki Koseckiego…
Tego marcowego meczu z Ukrainą w eliminacjach do MŚ 2014 nie potrafię naszym piłkarzom zapomnieć. Przed spotkaniem "Kommiersant-Ukraina" pisał o problemach, z jakimi boryka się ukraińska kadra. "Mało przekonywująca" forma bramkarza, problemy zdrowotne w obronie, "brak praktyki" w przypadku zawodników z centralnej części boiska, kontuzja Konoplianki...
Trener Ukraińców Mykoła Fomienko mówił, że to mecz praktycznie o sześć punktów. Kto wygra, będzie w dobrej sytuacji przed kolejnymi występami w eliminacjach. Przegrany do minimum ograniczy swoje szanse na awans do mundialu.
Po stronie polskiej w pamięć zapadły mi słowa Macieja Rybusa: Mamy ogromną szansę, aby zostawić Ukraińców daleko za plecami.
Mieliśmy...
Po tym meczu zapadły mi w pamięć słowa Wiaczesława Szewczuka: Przecież mówiliśmy, że jedziemy do Polski w poważnym nastroju!
I jeszcze komentarz Bogusława Kaczmarka: Ukraińcy zagrali jak sokoły, a Polacy - jak orliki.
Czekałam bardzo na wygraną w tym meczu. Zakładałam, że możemy nie wygrać. Nie zakładałam, że o wygraną nie będziemy walczyć.
Polska - Ukraina. W tym meczu tylko Kosecki coś pokazał. Tym hasłem (w różnych wariacjach) skomentował marcowy mecz internet.
Czego zabrakło? Nie wiem. Nie jestem futbolowym ekspertem, więc nie będę się wypowiadać na temat taktyki, umiejętności i innych technicznych kwestii. Wiem, czego zabrakło mi jako kibicowi. Zabrakło mi walki. Wspomnianego na początku tekstu "gryzienia murawy".
Zawsze, kiedy wspominam to marcowe spotkanie, przychodzą mi na myśl polscy hokeiści. Nie przypominam sobie, żeby mnie w ostatnich latach zawiedli. Fakt, w MŚ wciąż walczą w Dywizji IB. To trzecia klasa rozgrywkowa, takie "zaplecze zaplecza" Elity. Mój redakcyjny kolega zażartował kiedyś: "Przypomnij mi, w której oni klasie grają? Ź, Ż...?". Faktem jest też, że w ubiegłym roku nie awansowali do turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk w Soczi. Tak, tak, turnieju kwalifikacyjnego, co oznacza, że odpadli w PREkwalifikacjach... Pozdrawiam w tym miejscu innego mojego redakcyjnego kolegę, który przy każdym meczu hokejowej kadry z uroczym uśmiechem mówi mi: "Edi, jak my już przejdziemy te PREkwalifikacje..." :) Otóż wierzę głęboko w to, że przejdziemy, a i z "zaplecza zaplecza" się wydostaniemy :) A wierzę głęboko między innymi dlatego, że za każdym razem, kiedy polscy hokeiści wychodzą na lód, widzę walkę, ambicję, zaangażowanie. Zostawiają na lodzie kawał serca i hektolitry potu. I za to ich kocham, za to jestem im wdzięczna!
Podobnie wdzięczna byłam naszym piłkarzom po Euro 2012. Nie wyszli z grupy, ale nie można im było zarzucić braku zaangażowania. Walczyli. I dlatego, kiedy po wszystkim wyszli do kibiców zebranych w warszawskiej strefie kibica, było mi ich żal, ale też byłam z nich dumna. Bo wyniki wynikami, awanse awansami, a na końcu i tak liczy się dla mnie walka.
Dlatego tego marcowego meczu z Ukrainą nie mogę im zapomnieć.
Ale przed nami dwa kolejne ważne spotkania. Dzisiaj z Ukrainą. Znów będę kibicować...