Cóż Wam przyjdzie z tego, że w dzisiejszych czasach będę sławił przeszłość jakiegoś lokalu? Dosłownie: lokalnego. Ciągnie się za nim pewna legenda, ale cóż dzisiaj znaczą jakieś opowieści z zamierzchłej przeszłości? Teraz to już zeszły 2019 rok wydaje się prahistorią, kolorowym snem, ułudą, minioną idyllą.

Teraz, kiedy nasze życie ograniczamy do własnego mieszkania, z którego staramy się nie wychodzić; czy biura, które odwiedzamy raz na jakiś czas, w przerwach, kiedy akurat nie pracujemy "zdalnie"; gdy ludzie wokół są pozbawieni twarzy jak postacie z surrealistycznych obrazów; przyjaciół widujemy na ekranach komputerów; z rodziną wychodzimy ... jak w dawnych, durnych dowcipach ... najlepiej na zdjęciu. I w takim podłym czasie mam Was zapraszać do nowohuckiej restauracji?!

A po co? Przecież najpewniej nieprędko tu zawitacie. Jeśli nadarzy Wam się jakaś szczęśliwa okazja wyruszenia w Polskę, zamienioną w całości w czerwoną koronawirusową strefę, to bylibyście dziwakami, jeśli wybralibyście moją rodzinną nowohucką Zonę.

Nazywam ją tak od dawna. "Zona" czyli "Strefa" to słynny wiersz francuskiego poety o polskich korzeniach, właśnie o takiej dzielnicy jak moja: podrzędnej, peryferyjnej. Te słowa  Guillaume'a  Apollinaire'a (Wilhelma Apolinarego Kostrowickiego) to najtrafniejszy opis fragmentu miasta, w którym się urodziłem i ciągle żyję. Wciąż żyję. Patrząc, słysząc, podziwiając najgłupsze:   

Napisy murów i obwieszczeń

Szyldy plakaty jak papugi wrzeszczą

Urok tej przemysłowej ulicy lubię niezmiernie

(Les inscriptions des enseignes et des murailles

Les plaques les avis à la façon des perroquets criaillent

J'aime la grâce de cette rue industrielle)

Restauracja "Stylowa" ("Le style c’est l’homme" - jak mawiają Francuzi) mieści się w samym środku tej peryferyjnej strefy Krakowa. To Plac Centralny, ogołocony ponad 30 lat temu z niesławnego ideologicznego symbolu zniewolenia Polski. Idola bolszewików - Włodzimierza Lenina - strącono z postumentu. Plac jest płaski, nic tu się nie wznosi, nikt jak ten komunistyczny Moloch nie wynosi ponad innych. Wyniesiono go stąd, wyniósł się, już nie straszy. Kiedy usiądziecie na którejś z ławeczek wokół, pod wysokimi drzewami, możecie do woli obserwować mamy z dziećmi, chłopaków na deskach i rowerach BMX-ach, pary przechadzające się z lodami w dłoniach, czasami trampów siedzących nieopodal wielkiej mapy dzielnicy.            

Nic takiego. Proza. Zero liryki. A jednak - stylowo. Jak dla mnie. Bo mnie niewiele do szczęścia potrzeba. Zwłaszcza teraz. Żyję chwilą, nie planuję. Jestem wolny. Wstęp jest wolny. Do restauracji "Stylowa". Zapraszam "zdalnie" w podcaście. Siedzę w domu, przeglądam sobie zdjęcia. Odtwarzam stare nagrania. Dobrze mieć taki prywatny album. Każdy go może mieć: i audio, i wideo. Pod tym względem to przyjazna epoka. Nie trzeba należeć do elity, żeby mieć rejestratory pamięci. Biedniejszy człowiek też może zbierać bogate wspomnienia.

Te moje to nic takiego: fotki i pogawędki. Parę sekund na rzucenie okiem, jakiś kwadrans na posłuchanie. Nic zobowiązującego. Wyciągnijcie swoje fotografie oraz  nagrania: z Bydgoszczy, Częstochowy, Ustrzyk Górnych, Mysłowic, Czaplinka itd. Stylistyka lokalna, indywidualna, najlepsza dla każdego z Was z osobna, więc uniwersalna.       

Naczynie-zagadka, rozwiązanie w podcaście. 


Dancing w "Stylowej" 


Tańczą panowie, panie tańczą

tanga i walce, polki skoczne.

Lodem się chłodzą z pomarańczą 

ze snu postacie niewidoczne.

A jednak żywe, jeśli zechcesz.

Każda wizyta dumę łechce

w mojej krainie, bo to znaczy,

że teraz patrzysz już inaczej

na Nową Hutę. Coś takiego

podbudowuje moje ego.



Ja będę tutaj twym demiurgiem

i wyczaruję ci liturgię-

świecki rytuał w dawnej knajpie,

gdzie grzeczni goście a nie małpie

gatunki wrzeszczą bez kultury.

Pianista gra, żyrandol z góry

spogląda, śledząc ruch tancerzy.

On wciąż, że żyją, mocno wierzy,

mimo iż śmierć im z oczu patrzy.

Ich danse macabre to taniec na trzy.


Gdy znów usiądą przy kolumnie

dowiodą, że ci, co kalumnie

rozpowszechniali o dzielnicy,

twierdząc, że tutaj ludzie dzicy

żyli z rozboju i grabieży,

łgali i nikt im nie uwierzy,

kiedy powrócą do swych bredni,

które dla kłamców jak powszedni

chleb są, więc czasu na nie szkoda.

Czas tu odmierza Dłubni woda.

Dłubnia to rzeka niedaleka,

strumień zwyczajny, w tej krainie

 nie płynie z miodem rzeka mleka.

Tu szlakiem kajak sobie płynie.



Jak to się mówi: czas nam zleci.

Chciałbym naiwnie, by jak dzieci

móc wrócić do rodzinnych stron

pamięcią, w której dawny dom

jak nowy stoi w Nowej Hucie

i w waszych stronach, by móc uciec

ze świata moru, wojen, strachu,

jak kraj szeroki - wschód czy zachód,

jak Polska długa - Bałtyk, Tatry.

Wielbię, co moje, lecz owarty

jestem na twoje cudne miejsca,

czy wiejska krasa jest czy miejska.