Najpierw dostał "łomot" na swoim nowohuckim osiedlu Wandy w latach 90. To był dla niego bodziec, aby to złe, bolesne, własne doświadczenie przełożyć na coś dobrego, wartościowego nie tylko w osobistym sensie, ale w skali całej Nowej Huty.
Tak fotograf Grzegorz Ziemiański wyznał w rozmowie ze mną, kiedy spytałem go o pierwszy impuls do artystycznego portretowania dzielnicy i jej mieszkańców. Przekorna była to odpowiedź. Pan Grzegorz mówił o tym ze śmiechem. Mimo to pomyślałem o różnych znaczeniach słowa "pasja". Z jednej strony to "cierpienie", a z drugiej to "miłość do czegoś".
Grzegorz Ziemiański ujawnił mi bolesne i jednocześnie zabawne kulisy swojego projektu fotograficznego "Nowohucianie". To galeria portretów znanych i mniej znanych mieszkańców dzielnicy, porównywana z "Humans of New York" Brandona Stantona. Oczywiście nieporównywalna jest nowojorska i nowohucka skala, ale zamysł był bardzo podobny. Ziemiański podkreśla, że o amerykańskim dziele nie było jeszcze słychać, kiedy on tworzył swoje. Powstanie "Nowohucian" to pokłosie spotkania bohatera mojego podcastu ze znanym reżyserem Jerzym Ridanem. To on jako pierwszy został przez pana Grzegorza uchwycony na fotografii. Potem pojawiły się następne konterfekty.
W jakiś czas później przedstawiłem tę swoją propozycję na jubileusz 60. rocznicy powstania Nowej Huty. Portrety zawisły na ścianie budynku Com-Com Zone, kompleksu sportowo-rekreacyjnego. Dobór osób, które sportretowałem został skrytykowany przez jednego z radnych jako niereprezentatywny. Zażądał on, by odmówiono mi użycia logotypu obchodów 60-lecia. Smaczku tej historii dodaje fakt, że logotyp ten został wyłoniony w drodze konkursu tajnego. Jego autorką była... moja żona.
Jednak Grzegorz Ziemiański nie jest jedynie wybitnym portrecistą, mistrzem fotograficznej psychologii. To znakomity pejzażysta. Oto fotohuta.
Aleja Róż jak Plac św. Marka w Wenecji, zalany przez przypływ. Socrealistyczna neorenesansowa architektura odbija się w weneckim lustrze. Półprzepuszczalnym. Przez tę taflę widzimy drugi świat : nową Nową Hutę, odwróconą do góry nogami jak w karcianej figurze. To swoisty pasjans Grzegorza Ziemiańskiego. Artysta tasuje całą talię zdjęć. Często z góry widzi miejski świat. Ale widać że nie patrzy z góry na swą ukochaną dzielnicę. Po prostu pragnie być najbliżej niej, nie chce, aby ktoś mu przeszkadzał, aby coś zasłaniało jej oblicze.
Blisko bywa od jednej pasji do drugiej. W przypadku Ziemiańskiego tych miłości nowohuckich jest wiele. Mnożą się różne cenne dla niego przedmioty w jego prywatnej kolekcji.
Piszę "dla niego", choć mogę też napisać "dla mnie", "dla nas" - dzielnicowych fanatyków. Dla ludzi nie związanych fizycznie, czy choćby uczuciowo z "wzorcowym miastem socjalizmu" te rzeczy mogą wydać się makulaturą, zwykłymi szpejami, złomem. Na nich nie zrobi wrażenia informacja, że Ziemiański ma nowohucką bibliotekę liczącą ok. 400 książek. A przecież na jej półkach są prawdziwe "białe kruki". Ja oniemiałem. (Legenda - w podcaście.)
Właściciel zbiorów tak mi napisał o początkach swojej kolekcjonerskiej aktywności: Początkowo dość odruchowo ustawiałem na półkach i wrzucałem do szuflad: książki, broszurki, bibeloty nowohuckie, otrzymywane przy przeróżnych okazjach.
W pewnym momencie pojawił się impuls "powiększania zbioru". Pojawiły się poszukiwania obiektów związanych z Hutą, o których słyszałem. Zapragnąłem je mieć. Były wśród nich: "Kronika Nowej Huty" T. Gołaszewskiego, albumy zdjęć Pentala, Makarewicza, Hermanowskiego, potem książki różnych autorów. Szukałem takich, w których nie dominował język propagandy, lecz była opisana prawdziwa rzeczywistość tamtych nowohuckich czasów. "Dwa lata w Nowej Hucie: dziennik lekarza" Zdzisława Olszewskiego to dla mnie największe odkrycie z nowohuckiej literatury.
Fotograf-kolekcjoner przyznał, że jego pasja doszła do tego stanu, że zbiór książkowy się na chwilę obecną powolutku wyczerpuje. To znaczy coraz rzadziej napotykam już na książki, których nie mam. (Oczywiście mówię o tych, które absolutnie traktują o Nowej Hucie.) Zacząłem więc zbierać wszelkie inne bibeloty okolicznościowe - tace, proporce, wpinki, kufle, talerze, szklanki, nabiurniki, plakiety i tablice, niektóre fasony odzieży z motywami przewodnimi Nowej Huty. Mam też nieco odlewów wszelkich, starych planów nowohuckich osiedli, stare wydania rocznikowe, introligowane "Głosu Nowej Huty".
Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie informacja, że mój rozmówca posiada w swoich zbiorach pewien element wystroju ważnego wnętrza w kamienicy przy Placu Centralnym. Jednak o tym usłyszycie już w samym podcaście.
Jakaś rzecz dajmy na to
(p. Grzegorzowi Ziemiańskiemu)
ostatni saturator z Kazimierzowskiego
z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych
albo syfon na stole z gierkowskiej dekady
na stole w kuchni na Złotego Wieku
z bezcenną z Pewexu puszką kakao z Holandii
tworzący martwą naturę w świetle jasnej kuchni
ślepą na Kalinowym już w siedemdziesiątym
zamieniliśmy jak Gomułkę
syfon pozuje choć żaden nie spogląda malarz
ale czy musi go widzieć
żeby ta rzecz do niczego
nieużywana trafiła do malarskiego albumu
czy na pocztówkę z muzeum sztuki
użytkowej lecz nieużytecznej?
aby filozof mógł pofantazjować
o obocznościach ontologicznych?
a aukcjonerzy licytowali od zera
kończąc poniżej zera?
piszę wiersz i słyszę podśmiechujki hoolsa
"te stary! wiesz że złapałeś syfon?"
wiem
łapię