W 2008 roku Dawid Olejniczak był pierwszym od ponad 20 lat polskim tenisistą, który zagrał w turnieju głównym Wimbledonu. "Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że za pięć lat Polak zagra w półfinale, uznałbym, że jest nienormalny" - przyznaje teraz w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Patrykiem Serwańskim. Mecz Jerzego Janowicza i Łukasza Kubota nazywa pojedynkiem talentu z profesjonalizmem. Faworytem jest, jego zdaniem, Janowicz.
Patryk Serwański: Pamięta pan Wimbledon sprzed pięciu lat? Wtedy zagrał pan w pierwszej rundzie jako pierwszy od ponad 20 lat Polak. Gdyby wtedy ktoś powiedział, że w 2013 roku będziemy mieli Polaka w półfinale, uwierzyłby pan?
Dawid Olejniczak: Odpowiedziałbym, że jest nienormalny.
Co dla pana jako byłego zawodnika oznacza ten sukces Jerzego Janowicza i Łukasza Kubota?
Wiadomo, że w porównaniu z Francją czy Niemcami tenis w Polsce nie jest najlepiej strukturalnie zorganizowany. U nas organizacja szkolenia leży. Wszystko jest w gestii rodziców. Jeśli mają środki, dzieci mogą się szkolić. Nie jest też łatwo znaleźć dobrego trenera. Jest ich coraz więcej, ale cały czas system szkolenia to nasza kula u nogi.
Na szczęście przykłady Agnieszki Radwańskiej czy chłopaków pokazują, że można wychować świetnego gracza, jeśli tylko dziecko jest otoczone ludźmi, którzy wiedzą, co robić, i samo chce trenować.
Wiadomo, jak grają Kubot i Janowicz. Kubot to trochę zapomniany "serw i wolej". Janowicz - siłowa gra z głębi kortu. Kto tu będzie faworytem?
Faworytem jest Janowicz. Przemawiają za tym jego ranking, jego gra w ostatnim roku, młodość, siła, styl bycia. Natomiast to będzie bardzo specyficzny mecz. Dużą rolę odegra dyspozycja dnia i to, jak obaj zniosą presję, bo przecież teraz są na ustach wszystkich. To będzie mecz wielkiego talentu, jaki ma Janowicz, bo jemu wszystko przychodzi bardzo łatwo, z wielkim profesjonalizmem, bo Kubot to największy profesjonalista, jakiego znam. U niego wszystko podporządkowane jest tenisowej karierze - od odżywiania przez regenerację po dawanie z siebie wszystkiego na każdym treningu. Jak byśmy policzyli godziny spędzone na korcie przez Janowicza i Kubota - a przynajmniej to uśrednili - to nie byłoby wątpliwości, że to Łukasz wylał więcej potu na treningach.
Jedno jest pewne: jeden z naszych zagra w półfinale. Z Murray'em albo Verdasco.
Słyszałem takie głosy, że to źle, że Polacy trafili na siebie w ćwierćfinale. Ja uważam, że to dobrze, bo jeden będzie w półfinale. W innym wypadku obaj mogliby przegrać w ćwierćfinałach. Ich mecz to będzie fantastyczna sprawa. Pewnie zagrają na korcie centralnym. Kibice powinni zorganizować sobie wszystko tak, żeby to obejrzeć.
Co do Murraya, to on musi teraz ograć Verdasco. Hiszpan na pewno nie padnie na kolana. Grał w półfinałach Wielkiego Szlema. Pamiętajmy też, że Janowicz pokonał już w hali Bercy Szkota. Z kimkolwiek Murray zagra - będzie faworytem, a nasz zawodnik - czy to będzie Kubot, czy Janowicz - może tylko sprawić niespodziankę. Porażka nikogo nie powinna zasmucić.
Wczoraj Janowicz mówił, że po meczu poszedł uściskać Kubota. To pokazuje, że w tym naszym tenisowym obozie panuje fajna, pozytywna atmosfera.
W ostatnich latach wszyscy "ciągną wózek" w jedną stronę. We wrześniu pewnie obaj będą grać w Warszawie z Australią w Pucharze Davisa. Tu atmosfera jest niezbędna do osiągnięcia sukcesu. A co do tego "misia", to wczoraj obaj szli równo, skończyli swoje mecze właściwie w tym samym czasie. To był taki koleżeński odruch. Zareagowali tak, jak powinni. Myślę, że przyjaźń ich nie łączy, bo są zupełnie inni. Jurek to taki pozytywny szaleniec, Łukasz jest bardzo sfokusowany na tenis. Obaj się lubią, ale na korcie o tym zapomną i będą walczyć o zwycięstwo.