"To jest ciągle aktywny projekt, który żyje i daje nam dużo satysfakcji" - mówi o tegorocznej zimowej wyprawie na Nanga Parbat jeden z jej uczestników Tomasz Mackiewicz. Dla niego i Marka Klonowskiego będzie to już czwarta próba wejścia na ten niezdobyty jeszcze w zimie ośmiotysięcznik położony w zachodniej części Himalajów. "Zdecydowaliśmy, że to jest naszym celem i walczymy, żeby zakończyć to, co zaczęliśmy" - mówi himalaista w rozmowie z RMF FM.
Bartosz Styrna: Jakie nastroje przed wyjazdem?
Tomasz Mackiewicz: Generalnie nastroje bardzo dobre! Każdy się przygotowuje. Czekamy wyjazdu.
To będzie już Wasza czwarta próba zimowego wejścia na Nanga Parbat. Nie znudziła Wam się ta góra?
(śmiech) Nie, ona ma bardzo duży potencjał i zawsze jest pięknie. No a poza tym jakoś trzeba zamknąć ten projekt. Zdecydowaliśmy, że to jest naszym celem i walczymy, żeby zakończyć to, co się zaczęło. Z każdym rokiem nabieramy coraz więcej doświadczenia, wyciągamy wnioski z poprzednich lat i coraz lepiej to wszystko idzie. Mam nadzieję, że w tym roku to wszystko pójdzie sprawnie.
W tym roku będziecie atakowali drogą Shella...
Dwa razy próbowaliśmy od strony Diamir - tam okazało się, że jest dużo cienia w ciągu dnia, mało słońca i jest dużo zimniej. Na drodze Shella - od południa - jest dużo cieplej, więcej słońca, więcej światła. Technicznie ta droga też nie jest jakoś szczególnie skomplikowana, tyle tylko, że jest długa. Na wysokości 7200 metrów trzeba pokonać trawers w kierunku szczytu i ten trawers jest dosyć długi.
Czy w razie jakiegoś załamania pogody macie jakiś plan szybkiej ucieczki na dół?
Na wysokości 7200 metrów na pewno założymy porządny obóz i stamtąd ruszymy pod kopułę szczytową, gdzie zamierzamy rozbić kolejny, piąty obóz. Ten piąty obóz będzie takim miejscem decyzyjnym - czy idziemy dalej czy cofamy się. To będzie zależało od pogody i sytuacji.
Czy ktoś jeszcze oprócz Was będzie wspinał się tej zimy na Nanga Parbat?
Simone Moro na pewno jedzie, nie wiadomo tylko, na którą drogę się zdecydował. Jedzie też Włoch Daniele Nardi ze znajomą z Francji. Także oprócz nas jeszcze dwie ekipy będą atakować.
Wasz zespół liczy w sumie tylko cztery osoby. Jak będziecie sobie radzić z karawaną do bazy, z całą logistyką?
Dzięki temu, że już któryś raz to robimy, wszystko mamy opatentowane - każdy ruch, każdy szczegół, znamy ludzi na miejscu, którzy oczywiście pomogą nam dostarczyć sprzęt do bazy. Wiemy też więcej o drodze i o pogodzie. To jest ciągle aktywny projekt, który żyje i daje nam dużo satysfakcji.
Jak wygląda teraz sytuacja w Pakistanie, czy po wydarzeniach z czerwca* nie obawiacie się o swoje bezpieczeństwo?
Jest jak jest, tak naprawdę bardzo niedaleko toczy się wojna. Latają tam drony, jest konfliktowo, jest nieciekawie. Ale my nawiązaliśmy taką relację z ludźmi na miejscu, że właśnie dzięki nim w dużej mierze czujemy się bezpiecznie. Pomagają nam, są z nami, komunikują się ze sobą nawzajem, że jesteśmy tam czy tam, że jesteśmy bezpieczni. Donoszą też informacje do wioski, w wiosce mamy też zaprzyjaźnionych policjantów. My tam się czujemy bezpiecznie, ponieważ do tej pory nic złego nas nie spotkało ze strony tamtych ludzi, a wręcz przeciwnie. Sami też staramy się im dać, co tylko możemy. Przeważnie po każdej wyprawie my lądujemy niemalże na golasa w Islamabadzie. Sprzęt rozdajemy lokalnej ludności. To są ludzie biedni.
Taka wyprawa to kilka dobrych tygodni spędzonych przede wszystkim w bazie. Jakiś szczególny sposób na nudę?
Trzeba trochę pogotować, są książki oczywiście, rozmawiamy. Ruszamy się też, nawet przy złej pogodzie robimy sobie wycieczki w obrębie bazy. Nie ma poczucia nudy, atmosfera gór jest tak niesamowita, że to jest czysta energia. Ja nigdy nie miałem takiego poczucia, że jest mi nudno w górach.
Czego Wam życzyć, czego na tej 'Nandze' zimą potrzeba?
Żeby zamknąć ten projekt, żeby było dobrze, bezpiecznie. Żeby było wesoło też!
Trzymamy zatem kciuki, żeby wszystko się udało.
*W czerwcu terroryści z ugrupowania Jundullah zabili w bazie pod Nanga Parbat 11 wspinaczy - w tym 9 obcokrajowców. Polacy - członkowie międzynarodowej wyprawy kierowanej przez Olę Dzik - byli wtedy w obozie drugim na wysokości około 6000 tysięcy metrów. Zostali bezpiecznie ewakuowani do Islamabadu.