Piłkarze Lecha Poznań pokonali na własnym stadionie Żalgiris Wilno 2:1 (0:1) w rewanżowym spotkaniu trzeciej rundy kwalifikacyjnej Ligi Europejskiej. Odpadli jednak z rozgrywek, gdyż w pierwszym meczu na Litwie gospodarze zwyciężyli 1:0.
Jednym z celów Lecha był awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej, ale już na początku sezonu wiadomo, że wicemistrzowie Polski nie wykonają zadania. Lechici w nieco dramatycznych okolicznościach odpadli z liderem litewskiej ekstraklasy.
Finisz spotkania był niezwykle emocjonujący - na trzy minuty przed upływem regulaminowego czasu gry poznaniacy wyrównali stan meczu, a w 90. min. objęli prowadzenie. Do awansu potrzebna im była jeszcze jedna bramka, ale na jej zdobycie nie starczyło już czasu.
Gospodarze rozpoczęli z animuszem, na bramkę gości sunął atak za atakiem, ale lechitom brakowało spokoju i cierpliwości w wykańczaniu akcji. Marnej jakości dośrodkowania Mateusza Możdżenia rzadko trafiały do adresatów. Kolejorz grał chaotycznie, a próby sforsowania litewskiej defensywy przypominały przysłowiowe bicie głową w mur.
Przez pierwsze pół godziny spotkanie toczyło się głównie na połowie gości. Żalgiris nastawił się wyłącznie na kontry, ale obrońcy Lecha dość szybko likwidowali zagrożenie.
W 29. min. jeden z nielicznych ataków podopiecznych Marka Zuba zakończył się powodzeniem. Najpierw Krzysztof Kotorowski z trudem obronił uderzenie Vaidotasa Silenasa. Litwini utrzymali się jednak przy piłce i Rytis Leliuga strzelił przy samym słupku. Bramkarz Lecha nie był w stanie dosięgnąć futbolówki.
To był kluczowy moment w całym dwumeczu. Wicemistrzowie Polski, by myśleć o awansie musieli strzelić trzy gole. Tymczasem to Żalgiris mógł podwyższyć prowadzenie. Po zagraniu Kamila Bilińskiego Paweł Komołow znalazł się w sytuacji sam na sam z Kotorowskim. Wycofał piłkę do Bilińskiego, ten jednak trafił w bramkarza Kolejorza, a dobitka Mantasa Kuklysa poszybowała nad poprzeczką.
Kilka kolejnych nieporadnych akcji gospodarzy po przerwie spotkało się z dużą dezaprobatą kibiców, którzy domagali się zmian. Na boisku pojawiła się trójka ofensywnych piłkarzy - Gergo Lovrencsics, Łukasz Teodorczyk i Bartosz Ślusarski.
Przewaga Kolejorza była wyraźna, a momentami przygniatająca. Gdy już udało im się stworzyć klarowną sytuację, to brakowało skuteczności. Teodorczyk trafił nawet do siatki rywali, lecz uczynił to z pozycji spalonej. Z kolei Ślusarski z kilku metrów głową podał praktycznie piłkę w ręce bramkarza.
Im bliżej było końca spotkania, tym zdegustowanie sympatyków Lecha było coraz większe. Gdy w zamieszaniu podbramkowym Teodorczyk w końcu pokonał Armantasa Vitkauskasa, na krótko odżyły nadzieje. Finisz Lecha okazał się jednak mocno spóźniony, choć jeszcze w doliczonym czasie gry było gorąco w polu karnym gości.
Już po meczu doszło do przepychanek pomiędzy Teodorczykiem a Andriusem Velicką. Norweski arbiter ukarał obu zawodników żółtymi kartkami - dla Teodorczyka była to już druga i w konsekwencji czerwony kartonik.