"Muszę tam pojechać nie jako kierownik, ale ktoś doświadczony. Znam K2, bo byłem tam od wszystkich stron pięć razy i spędziłem tam więcej niż rok. Wspinam się dłużej niż 40 lat, więc jeśli będę mógł służyć doświadczeniem, a w różnych sytuacjach bywałem w życiu w górach, to może powinienem tam być" - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem himalaista Krzysztof Wielicki. Piąty w historii zdobywca Korony Himalajów i Karakorum pokieruje polską zimową wyprawą na K2 (8611 m n.p.m.), czyli drugi najwyższy szczyt świata i ostatni niezdobyty zimą 8-tysięcznik. Polacy wyjadą do Pakistanu pod koniec grudnia. W składzie wyprawy znaleźli się także m.in. Adam Bielecki, Janusz Gołąb i Artur Małek. "Od zeszłego roku już myśleliśmy o tej wyprawie, ale takie mieliśmy kłopoty finansowe, nie mogliśmy tego dopiąć, że właściwie odchodziła mi ochota na to wszystko. Dzięki temu, że otworzyły się możliwości finansowe, to jednak bicie serca przyspieszyło, ciśnienie się podniosło i teraz myślimy jak to zrobić, żeby było dobrze. Trzeba jakoś wykiwać tę górę" - dodaje Wielicki w wywiadzie przeprowadzonym podczas XXII Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju.
Michał Rodak: Czy po tylu latach, kilkudziesięciu wyprawach, tylu sukcesach z przeszłości...
Krzysztof Wielicki: ...i porażkach...
...porażkach oczywiście też, w przypadku takiej wyprawy jak teraz - na K2 zimą - pojawia się jeszcze szybsze bicie serca, czy jest to już rutyna?
Od zeszłego roku już myśleliśmy o tej wyprawie na K2, ale takie mieliśmy kłopoty finansowe, nie mogliśmy tego dopiąć, że właściwie odchodziła mi ochota na to wszystko. Pomyślałem sobie: "Po cholerę walczyć, skoro nie możemy tego zorganizować?". Natomiast w tej chwili, kiedy otwarło się finansowanie, to serduszko jakby bardziej zabiło. To był taki podstawowy powód, bo generalnie w umysłach naszych i w sercach, wszystkich tych, którzy byli zainteresowani eksploracją zimową, było to K2. Wszyscy wiedzieli, że to jest wielkie wyzwanie, ale jak to zrobić? A dzięki temu, że się otworzyły te możliwości finansowe, to jednak jakoś tak bicie serca przyspieszyło, ciśnienie się podniosło i teraz myślimy jak to zrobić, żeby było dobrze.
Jeśli chodzi o sprawy finansowe i organizacyjne, wszystko jest już dopięte? Nie ma już żadnych wątpliwości?
Nie ma. Jak jest kasa, to jest wszystko. Jak mamy środki, to jesteśmy w stanie wyposażyć wyprawę w najlepszy sprzęt, w najlepszą bazę, warunki dla wspinających się... Tylko nie możemy kupić pogody. Niestety za te pieniądze się nie kupi pogody, nie kupi się ciszy w górze i to może być problemem. Jak zwykle zimą. Na to jesteśmy przygotowani... Albo inaczej - nie spodziewam się, że będzie nagle inaczej z tego powodu, że mamy pieniądze. Będzie tak wiało, jak pewnie wieje co roku zimą, ale połowa zespołu już się zimą wspinała i wiedzą o co chodzi, co ich czeka, a ci, co się nie wspinali zimą w górach wysokich, to dopiero zobaczą.
Właśnie ten skład zespołu bardzo wszystkich ciekawi. Rok temu jesienią rozmawiałem z Denisem Urubko. Mówił wtedy: "Jeśli Krzysztof Wielicki mnie zaprosi, to ja pojadę. Jestem gotowy na to, żeby jechać i podporządkować się wszystkiemu, co on mi powie". Na początku września pojawiła się natomiast informacja, że jednak nie pojedzie, a teraz znów wszystko się odwróciło. Co skłoniło do tego, żeby jednak dołączyć do wyprawy?
Denis jest bardzo dynamiczny. Zmienia się to z dnia na dzień. Raz jedzie, raz nie jedzie. Teraz jedzie i nie wiem czy pojedzie, ale na razie jest w składzie. Oczywiście, dobrze byłoby, gdyby pojechał, bo to jest bardzo mocny zawodnik. Razem się wspinaliśmy zimą od północnej strony na K2, ale jak będzie do końca, to nie wiemy. Denis jest nieobliczalny.
A wysłaliście też zaproszenie Alexowi Txikonowi? Napisał jakiś czas temu, że odrzucił propozycję z Polski i chce wrócić na Mount Everest, który próbował zdobyć bez tlenu zimą rok temu...
Odpowiedziałbym, że to raczej Alex mnie atakuje, ale tu są pewne problemy... To jest wyprawa narodowa.
Czyli on by chciał?
On chętnie by pojechał, ale nie możemy wziąć na wyprawę narodową kogoś, kto nie jest Polakiem.
Jak rozumiem, to koszt współpracy z ministerstwem sportu.
Tak, bo w końcu są to rządowe pieniądze. Mało tego, wygraliśmy konkurs, grant na event sportowy, który buduje wizerunek Polski. Umówmy się, że kolega z Kraju Basków niekoniecznie chce budować wizerunek Polski. Nie pasuje trochę. Gdybyśmy mieli prywatny sponsoring, to z pewnością byśmy takich ludzi wzięli. Aczkolwiek wiem, że Txikon kombinuje, że sam zapłaci za zezwolenie, przyjedzie i może będziemy razem, ale jako osobne wyprawy. Nikomu nie można zabronić. Jak ktoś przyjedzie, to będzie. Przecież on może sobie tak samo załatwić zezwolenie w ministerstwie w Pakistanie, prawda? Ministerstwo da każdemu pozwolenie, kto tylko zapłaci. Z drugiej strony, właściwie jakby się tak zastanowić, to tragarze wysokościowi, których bierzemy sobie z Pakistanu, też nie są Polakami, a będą działać z nami, ale... Ach, polityka, polityka.
A jeśli chodzi o Andrzeja Bargiela? Też pojawił się sygnał, że dostał zaproszenie.
Wszyscy mnie pytają. Nikt nie pyta Andrzeja, a Andrzej się nie wybiera...
To prawda, nigdy nie wyraził jakiegokolwiek zainteresowania. Rozumiem, że całe zamieszanie wzięło się z odpowiedzi na pytanie zadane podczas festiwalu w Zakopanem.
Z Jędrkiem rozmawialiśmy parę razy, ale nie...
On zawsze źle wspominał wyprawę na Lhotse sprzed kilku lat...
To raz. Poza tym on chce przede wszystkim zjeżdżać. Dla niego najważniejszy jest zjazd, a zimą raczej by to było chyba mało możliwe, więc nie jest to jego wyzwanie. On ma inne wyzwania. Jest świetnym wspinaczem. Jest świetny wydolnościowo, ale on sam powiedział, że to nie jest jego bajka.
Nie zamierza siedzieć w bazie przez kilka miesięcy i czekać.
Ma inne plany. Jędrek to fajny chłopak. Oczywiście, gdyby chciał, to byśmy go wzięli.
Skład - pomijając wątek Denisa Urubko - jest już zamknięty?
Jest na miarę możliwości, chociaż jeszcze z szefem programu tak rozmawiamy, czy nie wziąć dwóch trochę mniej doświadczonych ludzi, młodszych, patrząc tak przyszłościowo. Tym bardziej, że te środki jakieś są i jakoś by się zmieścili.
A liczbowo to jest optimum, którego pan oczekiwał?
10-12 osób, tak. Plus HAP-si (high altitude porters - tragarze wysokościowi - przyp. red.) oczywiście, którzy pomagają trochę w transporcie. Myślę, że tak. Nie można przesadzać znowu z dużą liczbą, bo czasem w tak dużym zespole tworzą się wtedy jakieś frakcje.
Okazuje się, że ktoś woli wychodzić z jednym, inny z drugim...
Jak jeden z drugim to jeszcze pal sześć, gorzej jak się frakcje robią, a w każdej po czterech, pięciu. Wtedy trudno tym sterować, ale myślę, że nie będzie takich problemów i że wszyscy sobie zdają sprawę, że najważniejsza jest góra i to, żeby wrócić z niej też.
A strategia, o której była mowa już w zeszłym roku, czyli ewentualny podział na grupę przygotowującą i grupę, która później będzie atakować szczyt, jest ciągle aktualna?
Odeszliśmy od tego, chociaż jest w zespole takie ciśnienie, ale ze względów etycznych, moralnych nie pasuje nam to.
To zakładałoby zabranie na wyprawę ludzi, których z góry traktujemy jak outsiderów...
Tak, to jest dla mnie trochę nieetyczne. Widzę, że w zespole niektórzy byliby się gotowi z tym pogodzić, ale ja uważam, że to nie jest dobra droga, bo lepiej, kiedy ta eliminacja nastąpi podczas aklimatyzacji, zakładania obozów. Tam w naturalny sposób to wychodzi i nie trzeba mówić: "O, ty jesteś gorszy, ty jesteś lepszy. Ty przyjdziesz później, my ci tu przygotujemy"... Niech to tak raczej samo się wykluje, bo takie są nasze doświadczenia, taka jest historia wypraw, że zwykle pod koniec wyprawy są 2-3 osoby zdolne do wejścia.
Także samo doświadczenie poszczególnych osób pokazuje, kto tak naprawdę będzie wśród liderów tej wyprawy.
Powiem jeszcze inaczej. My, jadąc na Mount Everest w 1980 roku z Leszkiem Cichym, nigdy nie myśleliśmy w ogóle, że będziemy wychodzić na szczyt. Tam byli starsi koledzy, bardziej doświadczeni, a jednak my weszliśmy. Więc różnie bywa. Ja bym nie dzielił na początku.
A czy na tej wyprawie jest potrzebny kierownik?
Nie, nie jestem potrzebny. Myślę, że nie jestem, ale mogę być potrzebny. Muszę pojechać nie jako kierownik, ale ktoś doświadczony. Znam K2, bo byłem tam od wszystkich stron pięć razy i spędziłem tam więcej niż rok. Z tych moich kolegów, mimo że tam jest wielu dobrych alpinistów, to umówmy się, że... Nie wiem, oni wszyscy razem mają może mniej doświadczenia niż ja. Nic im nie ujmując, bo to wynika z wieku. Po prostu ja się wspinam więcej niż 40 lat, 45, więc jeśli będę mógł służyć doświadczeniem, a w różnych sytuacjach bywałem w życiu w górach, to może powinienem tam być.
Czyli to raczej będzie taka rola pomocnicza...
Pewnie ja się będę wspinał, bo cały czas się wspinam. Rajcuje mnie, lubię się wspinać zimą, ale nie chcę odgrywać tam pierwszych skrzypiec.
Gdy pytałem Denisa Urubko o K2, powiedział: "Przez te 14 lat od poprzedniej wyprawy, gdy byliśmy tam z Wielickim, ta góra kompletnie się nie zmieniła. Jest tak samo piekielnie niebezpieczna".
Tak samo wieje, taki sam jest ten jet stream. Z wszystkich stron przecież byliśmy i Rosjanie mieli podobne problemy. Trzeba jakoś wykiwać tę górę albo też liczyć na szczęście, że będzie ta chwila ciszy, czyli okno pogodowe dłuższe i że akurat ktoś będzie wtedy wysoko. A jest o to o tyle łatwiej w tej chwili! Nawet, kiedy byliśmy z Denisem w 2002 roku, nie mieliśmy forecastów żadnych. Natomiast teraz dzięki prognozom możemy trochę bardziej planować. Nikt nie wychodzi, gdy jest zła pogoda czy silny wiatr...
Marnowanie sił...
Marnowanie sił... Więc to bardzo pomaga. Uważam, że nie sprzęt, żadne czekany, "śmany"... Łączność - to jest najważniejsze, co może być. Dzisiaj jest co 8-12 godzin aktualizacja. Z paru serwerów zbieramy, porównujemy... To jest niesamowita pomoc w tej chwili i dzięki temu być może będzie łatwiej w sensie takim, jak zaplanować ten atak szczytowy.
W porównaniu do wyprawy z 2002 roku różnica jest też w tym, że wtedy w składzie była większa grupa wspinaczy z zagranicy...
Ale to bardziej ze względów finansowych. To znaczy, jeśli chodzi o 2002 rok to nie, ale jeśli chodzi o pierwszą wyprawę zimową Andrzeja Zawady (w 1987/1988 roku - przyp. red.), to Kanadyjczycy, Anglicy byli z powodów finansowych. Oni po prostu płacili kasę. Myśmy nie mieli tyle kasy. Oni tam nie byli nawet bardzo potrzebni. Może dwóch Anglików tak. Ale kasa była od nich, więc pojechali. Teraz mamy ten przywilej, że jesteśmy niezależni pod tym względem.
Są jakieś sygnały, że ktokolwiek będzie pod K2 poza wami?
Nikogo nie będzie oprócz żołnierzy na Concordii, biednych, którzy tam siedzą w tych norach... Nikt tam nie dojdzie do nas. Proszę zauważyć, że nasz agent teraz będzie tam wysyłał jakiś sprzęt, żywność, inne rzeczy. Zostawia to na lodowcu. Tam nikt nie dociera. Czeka to do grudnia. Zwykle wyprawy zimowe, również my, wysyłaliśmy cargo, ale w tym roku za późno była decyzja i już nie zdążymy, bo karawana już rusza. To, co on jest w stanie tam dostarczyć, te główne sprzęty - gaz, paliwa, generatory, on wszystko musi teraz przenieść, bo ma niższe, letnie stawki, a my niestety będziemy płacić już zimowe.
Czyli ze względu na czas ostatecznej decyzji odbije się to na logistyce...
Tak. Nie pójdzie 30 tragarzy, a pewnie 80. Tak się planowało, że wszystko idzie jesienią, a potem tylko kilkunastu razem z nami, z tymi ostatnimi elementami, natomiast w tej sytuacji tych tragarzy będzie trochę więcej. Stawki są trzykrotnie wyższe, ale się zmieścimy.
Jeśli chodzi o akcję górską, ciągle sprawą otwartą jest, którą drogę na szczyt wybierzecie - drogę Basków (Cesena - przyp. red.) czy przez Żebro Abruzzi. Jak duże znaczenie ma ten ostateczny wybór?
Ma znaczenie, bo chodzi o bezpieczeństwo, trudności i długość drogi, a droga Basków jest najkrótsza. Myślimy o niej, a jak będzie, to zdecydujemy na miejscu. Żebrem Abruzzów też się można wspinać, tylko tam są takie dwa nieprzyjemne, 80-metrowe kominy. Wolałbym drogę Basków. Jest bardziej stroma, ale ma stałe nachylenie i jest krótszą drogą.
Klimatolodzy podają K2 jako przykład pokazujący realne ocieplenie klimatu. Jego skutki to mała liczba wejść na szczyt w sezonie letnim. W lecie warunki są takie, że wszystko się topi i z góry leci woda i kamienie, a zima z każdym rokiem staje się coraz bardziej ekstremalna.
Tam główny problem polega na tym, że zima generalnie w całych Himalajach i Karakorum to jest sucha pora. Opadów jest bardzo mało. W górze prawie w ogóle nie pada. Niżej trochę ich jest, ale wyżej minimalnie. Tak że tam się nie spotka firnu, nie spotka się deski lawinowej. Wszędzie szary lód, a jeszcze silny wiatr ubija ten śnieg i te firnowe pola się robią lodowe. My się czasem modlimy, żeby tam trochę śniegu było, ale niestety jest cały czas lód.
Na kiedy zaplanowany jest wylot do Pakistanu?
W okolicach świąt. Niektóre wyprawy wyjeżdżają wcześniej, ale bazując na naszym doświadczeniu pomyślałem, że jednak te okna pogodowe i trochę dłuższy dzień jest pod koniec lutego i na początku marca. Raczej nastawiamy się, nie wiedząc kiedy będą te okna, że to będzie pod koniec sezonu, a w związku z tym, jeśli się wyjedzie do domu w połowie marca, to dwa miesiące ludzi męczyć... To naprawdę jest trudno wytrzymać w tej temperaturze, w tych warunkach, dlatego myślimy, żeby trochę później wyjechać, żeby zaoszczędzić ludziom trochę sił. To jest też taki trochę hazard, ale z drugiej strony pomyślałem - święta niech chłopcy spędzą w domu.
A jaki jest plan maksimum pobytu w bazie?
21 marca, ale myślę, że szybciej. Kto by wytrzymał!
Wywiad przeprowadzono podczas XXII Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju.