Sąd aresztował byłego milicjanta Tadeusza P. z Sanoka. Jak informuje dziennik "Fakt", chodzi o tajemnicze zaginięcie dziennikarza w 1997 r. 63-latek ma też odpowiadać za zabójstwo innego milicjanta oraz usiłowanie zabójstwa byłej żony.
Dziennikarz "Gazety Bieszczadzkiej" Marek Pomykała z Sanoka zaginął 30 kwietnia 1997 roku. Jak podkreśla "Fakt", to jedna z najbardziej mrocznych historii kryminalnych ostatnich lat w Polsce.
Śledczy mają już dowody na to, że 29-latek został zamordowany, bo odkrył aferę z czasów PRL. Wczoraj w związku z tą sprawą sąd aresztował byłego milicjanta - 63-letniego Tadeusza P.
Do tej pory nie odnaleziono ciała Marka Pomykały.
Jak informuje "Fakt", kilka lat temu ujawnił się świadek, który twierdzi, że reporter odkrył aferę z czasów PRL. Dlatego dziennikarz miał zostać zabity.
Na podstawie zeznań tego świadka dwa lata temu Prokuratura Okręgowa w Krakowie wznowiła śledztwo. Dochodzenie powierzono elitarnemu wydziałowi do badania spraw sprzed lat "Archiwum X". Na podstawie ustaleń śledczych policja zatrzymała na Śląsku byłego milicjanta Tadeusza P..
Podejrzany usłyszał zarzuty podwójnego zabójstwa i usiłowania zabójstwa. Nie przyznał się do winy. Złożył wyjaśnienia, które są sprzeczne z zebranym materiałem dowodowym. Na nasz wniosek sąd zastosował wobec niego tymczasowy areszt - mówi w rozmowie z "Faktem" Rafał Babiński, szef Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
Jak pisze "Fakt", Marek Pomykała zaczął interesować się sprawą wypadku, do którego doszło w 1985 r. w Bieszczadach. Pod Leskiem samochód potrącił śmiertelnie pieszego. Za kierownicą miał siedzieć pijany milicjant Tadeusz P. Winę za wypadek wziął na siebie jednak ojciec milicjanta.
Prawdziwy przebieg wypadku widział z okna autobusu inny milicjant Krzysztof P. Miał odgrażać się Tadeuszowi P., że ujawni całą prawdę.
Po dwóch tygodniach od wypadku z Zalewu Solińskiego wyłowiono ciało Krzysztofa P. Z naszych ustaleń wynika, że podejrzany wiedział, że ofiara nie umie pływać i z premedytacją zrzucił ją z pomostu, aby utonęła - mówi "Faktowi" prokurator Rafał Babiński.
Po latach od wypadku dziennikarz Marek Pomykała był o krok od wyjaśnienia zagadki. Nagle jednak zniknął.
Wstąpił do mnie po papierosy. Potem nagle wyszedł. Już nigdy nie wrócił... Ślad urwał się nad Jeziorem Solińskim. Przy tamie znaleziono małego fiata należącego do Marka. Nie było w nim kropli paliwa. Jakby to auto ktoś tam specjalnie zatoczył - tak dwa lata temu w rozmowie z "Faktem" mówił o zaginięciu syna Kazimierz Pomykała.
Z ustaleń prokuratury wynika, że Tadeusz P. miał zwabić dziennikarza do swojej daczy - prawdopodobnie pod pozorem zwrotu wcześniej zatrzymanego prawa jazdy - i tam udusił. Na razie prokuratura nie informuje, co stało się z ciałem reportera.
Prokuratura postawiła Tadeuszowi P. jeszcze jeden zarzut - usiłowanie zabójstwa swojej byłej żony. Według śledczych mąż próbował ją otruć, dosypując różne trutki do napojów albo papierosów. Powód - miała znać prawdę o jego mrocznych czynach.
Z ustaleń śledczych wynika, że Tadeusz P. był tak pewny swojej bezkarności, że po pijanemu opowiadał swoim kolegom o tym, co zrobił. Robił też notatki, spisywał pamiętniki i opowiadał, że kiedyś napisze o tym książkę.
Jak pisze "Fakt", były milicjant był przekonany, że prawo już nie może go ścigać choćby za śmierć kolegi z 1985 r., bo sprawa się przedawniła. Zbrodnie funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL nie ulegają jednak przedawnieniu i na tej podstawie prokuratura stawia mu teraz zarzuty dotyczące śmierci kolegi z komendy.