Ewa Kramek ze Szczecina - pasażerka polskiego autokaru, który uległ wypadkowi w Niemczech - dobrze pamięta moment tragedii, ale nie zdaje sobie sprawy z jej ogromu. Wie, że miała szczęście: przeżyła, bo siedziała z przodu autobusu. Jeszcze nikt nie chce mi powiedzieć, ile osób zginęło, ile jest rannych - powiedziała dziennikarzom w szpitalu.
Kramek jest jedną z pięciorga rannych, którzy trafili do specjalistycznego szpitala wypadkowego w Berlinie (Unfallkrankenhaus Berlin - UKB). Ma poważnie złamaną lewę rękę. Pracowała w biurze podróży, które zorganizowało tragiczny wyjazd do Hiszpanii. Jej mąż był pilotem wycieczki, nic mu się nie stało.
Czuję się dobrze, dostaję leki przeciwbólowe. Ale pewnie dopiero gdy wyjdę ze szpitala i dowiem się, jaki był ogrom tragedii, będę się źle czuła psychicznie - powiedziała Ewa Kramer dziennikarzom w szpitalu. Jeszcze nikt nie chce mi powiedzieć, ile osób zginęło, ile jest rannych - dodała.
Jak mówiła, w chwili wypadku i po nim nie straciła przytomności: Wszystko pamiętam i wszystko widziałam. Samochód jechał na nas z boku, nasz kierowca usiłował go wyminąć.... Dla polskiego autokaru ten manewr skończył się uderzeniem w filar wiaduktu. Zdaniem kobiety, kierowcom autobusu nie można nic zarzucić, zmieniali się za kierownicą zgodnie z przepisami, co cztery godziny. Jechali z umiarkowaną prędkością.
(Po wypadku) Kierowcy byli przytomni, mieli niewielkie obrażenia. Każdy starał się pomóc, staraliśmy się nawzajem uspokajać, że wszystko będzie dobrze, że żyjemy i zaraz nadejdzie pomoc. Osoby, które siedziały z przodu, obok mnie, wstały, rozmawiały ze sobą... Ale z tego, co wiem, najbardziej ucierpieli ci, którzy byli z tyłu - opowiadała Kramek. Podkreśliła, że pomoc nadeszła bardzo szybko - 10 bądź 15 minut po tym, jak kierowcy i pilot zadzwonili na policję i pogotowie.
W szpitalu UKB przebywa obecnie pięciu pacjentów z ciężkimi urazami, a dwóch z lżejszymi. Mają przede wszystkim złamania kości. Życie wszystkich naszych pacjentów nie jest zagrożone. U lżej chorych liczymy na zwolnienie w ciągu następnych 48 godzin. Troje pozostałych musi pozostać dłużej - dwa, trzy tygodnie - poinformował lekarz Sebastian Apostel. Dodał, że psychiczne urazy będą jednak narastać z dnia na dzień, w miarę jak osoby te będą dowiadywać się o innych ofiarach wypadku. Pracujemy z naszymi psychologami nad tym, by pomóc pacjentom w tej ciężkiej sytuacji.
Według Apostela, szpital ma również polskich pracowników, którzy mają kontakt z poszkodowanymi Polakami. Jest też u nas katolicka siostra, Daniela, która ma wiele doświadczenia z pacjentami po ciężkich wypadkach. Opiekowała się polskimi pacjentami, była przy nich całą noc - podkreślił lekarz.