Zastępca sekretarza generalnego ONZ ds. humanitarnych Martin Griffiths złożył w czwartek wizytę w podkijowskiej Buczy, gdzie oglądał masowy grób, w którym pochowane są osoby zabite przez wyparte z tego miasta kilka dni temu wojska rosyjskie. "Jestem zszokowany" - powiedział.
Griffiths, koordynator pomocy w sytuacjach nadzwyczajnych ONZ, kończy dwudniową wizytę na Ukrainie. W czwartek był m.in. w Buczy, gdzie spotkał się z miejscowymi władzami i oglądał masowy grób przy Cerkwi św. Andrzeja i Wszystkich Świętych, w którym pochowane są osoby zabite przez wojska rosyjskie. Przedstawiciele lokalnych władz, opowiedzieli Griffithsowi, że część z tych ludzi leżała długo na ulicach, aż w końcu Rosjanie zgodzili się na grób "gdzieś w centrum". Pochowano tu około 300 osób. Przedstawicielowi ONZ pokazano też nagrany telefonem film z rozkopywania grobu, na którym było widać, że cześć ofiar miała powypalane papierosami oczy.
Przedstawiciel ONZ powiedział, że jest "zszokowany" i potrzebne będzie międzynarodowe śledztwo w tej sprawie. Wyraził nadzieję, że reprezentanci lokalnej społeczności będą zeznawać jako świadkowie.
Wśród opowiadających Griffithsowi o zdarzeniach z okresu rosyjskiej okupacji Buczy był człowiek, który - jak powiedział reporterowi PAP - zajmował się roznoszeniem leków po domach. Został jednak pochwycony przez Rosjan, związano my z tyłu ręce, zawiązano oczy, zabrano telefon. Myślał już, że zostanie rozstrzelany, ale z jakiegoś powodu to nie nastąpiło, choć ze związanymi na plecach rękami leżał na ulicy bardzo długo.
Wizytę zastępcy sekretarza generalnego ONZ obserwował też starszy mężczyzna. Powiedział on PAP, że gdy Rosjanie weszli do Buczy, był z żoną i synem w domu. Syn akurat do nich przyjechał, bo miał kłopoty z pracą. Gdy Rosjanie weszli do ich mieszkania, od razu stwierdzili, że syn jest na pewno wojskowym i go gdzieś wyprowadzili. Co się z synem potem stało, nie wie. W czwartek postanowił po raz pierwszy od odejścia Rosjan przyjść pod masowy grób przy cerkwi św. Andrzeja - akurat miejsce to wizytowała delegacja ONZ.
Podkijowska Bucza została w zeszły piątek wyzwolona przez wojska ukraińskie. Od następnego dnia przedstawiciele ukraińskich władz i media informowali o odnalezieniu licznych ciał cywilów, zabitych przez okupujących wcześniej miasto Rosjan.
Niektóre z ofiar, odnajdywanych nie tylko w Buczy, ale i innych podkijowskich miejscowościach, miały być torturowane przed śmiercią. Według ustaleń ze środy w czasie rosyjskiej okupacji zabito w Buczy 320 cywilów. Przed rozpoczętą 24 lutego inwazją Rosji na Ukrainę miasto liczyło 36 tys. mieszkańców.
Niemniej, mimo zniszczenia części domów Bucza, powoli wraca do życia - w czwartek na ulicach można było zobaczyć pierwszych przechodniów, czego nie było widać w poniedziałek.
Znacznie większe zniszczenia są natomiast w sąsiadującym z Buczu Irpieniu. Tam na głównej ulicy zalegają cały czas wraki spalonej rosyjskiej kolumny pancernej, utrudniając przejazd przez miasto. W niektórych miejscach na ulicy leżą wciąż trupy.
Dowodem na to, że w rejony wyzwolone od wojsk rosyjskich wraca życie, są ogromne korki na drogach dojazdowych, spowodowane m.in. tym, że trasa szybkiego ruchu w kierunku Żytomierza jest częściowo zniszczona i cały ruch, m.in. do Buczy czy Irpienia, odbywa się bocznymi drogami. O ile jednak w poniedziałek dojazd nimi do Buczy nie sprawiał kłopotu i jedynym problemem były częste kontrole na blok-postach, o tyle w czwartek gigantyczne korki spowodowały, że podróż z Kijowa do Buczy zajęła reporterowi PAP cztery godziny, choć w prostej linii Bucza oddalona jest od centrum ukraińskiej stolicy o 24 km.