Rolnicy z zalanych we wrześniu terenów twierdzą, że państwo o nich zapomniało. Co prawda był program pomocowy, ale według nich warunki mogły spełnić tylko duże gospodarstwa. Ci, którzy na niewielką skalę produkują kwiaty, zioła czy warzywa, mieli zostać na lodzie.

Żelazno - niewielka miejscowość koło Kłodzka. Wrzesień okazał się dla niej tragiczny. Powódź zniszczyła wiele domów, szkołę, ale także gospodarstwa rolne. Pani Elżbieta uprawiała kwiaty jednoroczne, zioła, byliny i warzywa od 40 lat. Wystarczył jeden dzień, aby straciła wszystko. Straty w uprawach to 100 proc., w infrastrukturze gospodarstwa 98 proc. Państwo zwolniło ją z 3. i 4. raty podatku rolnego

To wszystko, co dostałam. Po 40 latach pracy zostałam ze sztychówką i wiaderkiem, to jest stan mojego posiadania - przyznaje kobieta w rozmowie z RMF FM.

Pan Leszek dostał 1450 zł z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.  

Co jest równowartością około 400 kolb kukurydzy, a popłynęło mi 10 tysięcy kolb - opowiada reporterce RMF FM Martynie Czerwińskiej i podkreśla, że czuje się pominięty w jakiejkolwiek pomocy. Powódź zabrała mu nie tylko uprawy, ale także nasiona, narzędzia i maszyny. Mieszka u znajomych, bo zniszczony został także jego dom.

Rolnicy z Żelazna twierdzą, że zostali bez żadnej pomocy i w tym roku nie będą mieli dochodu. Co prawda mogli się ubiegać nawet o 300 tys. zł z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa na odtworzenie gospodarstwa, ale warunki programu mogły według nich spełnić tylko duże agrobiznesy. To m.in 20 proc. wkładu własnego, którego poszkodowani nie mają.

Dalsza część artykułu pod materiałem video:

Przecież my zostaliśmy bez niczego, nie mamy z czego zainwestować. To nonsens. Wielkim gospodarstwom często został kawałek pola, a nam zabrało wszystko. Potrzebujemy na już nie tylko sadzonek, ale także mat, skraplaczy, nawozów, długo by wymieniać. To są tysiące złotych, a ja nie mam nic - skarży się jedna z poszkodowanych osób.

Rolnicy, którzy chcą kontynuować uprawy, musieliby zrobić zakupy za własne pieniądze, a dopiero później starać się o ich zwrot. Nabór wniosków zakończył się pod koniec stycznia. Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa ma aż trzy miesiące na ich rozpatrzenie.

My musimy sadzić już, a nie w maju. Dla nas sezon już się zaczął. Żeby coś wyrosło na wiosnę, musimy to w styczniu zacząć produkować, to jest długi proces. Dziwi nas, że oni tego nie rozumieją. Poza tym, nawet gdybym miała pieniądze, nie wiedziałabym, ile mogę wydać, bo dotacja jest uznaniowa. I narzucają nam konkretne zakupy, a ja sama bym chciała decydować, co kupuję, bo znam się na tym i wiem, czego potrzebuję. Pani z urzędu powiedziała mi, żebym zrobiła zakupy na targu, a przecież ja produkuję kwiaty na ten targ. Tak wyglądają te rozmowy. Byłam tam wiele razy i zawsze jest coś nie tak - usłyszała reporterka RMF FM.

Rolnicy z Żelazna przekonują, że takie sprawy powinno się rozpatrywać indywidualnie. Nie ma przepisów dla takich rolników jak my. Czujemy się trzecią kategorią poszkodowanych - dodaje pan Leszek.

Rolnicy szukali pomocy - bezskutecznie. RMF FM interweniuje

Problem nie powinien być rządowi obcy. Pani Elżbieta spotkała się z ministrem rolnictwa we Wrocławiu, wspólnie z pszczelarzami.

Rozmowa trwała cztery godziny i nie przyniosła nic. Dosłownie nic! Czujemy się upodleni, bo chyba nie jesteśmy partnerami do rozmowy. Wie pani, to nie są moje fanaberie, że ja chcę założyć biznes życia, ja chcę tylko odzyskać to, co miałam, co budowałam przez 40 lat - mówi poszkodowana, przełykając łzy.

Pan Leszek przyznaje, że się załamał.

Zawsze byłem operatywnym człowiekiem, ta praca, choć bardzo ciężka, przynosiła mi ogrom satysfakcji, była sensem życia. Pokonałem wiele kryzysów, byłem bliski upadku, ale nigdy się nie poddałem. Tym razem nie mam sił, czuję się zagubiony, nie wiem co robić, a mam już prawie 70 lat. Emerytura nie wystarczy na życie, a zostałem z niczym - mówi Martynie Czerwińskiej.

Mężczyzna jako jedyny na Dolnym Śląsku uprawiał kukurydzę cukrową.

O pomoc dla małych gospodarstw zapytaliśmy ministra ds. odbudowy po powodzi - Marcina Kierwińskiego. 

Każda z takich spraw jest bardzo indywidualna, pani redaktor. Zresztą spotykamy się regularnie i wie pani, że staramy się reagować także na sygnały, które pani nam zgłasza. Sprawdzę i będę rozmawiał na ten temat z ministrem rolnictwa - obiecał Marcin Kierwiński.

Opracowanie: