"Po pierwsze, nigdy nie spotkałem nikogo z rosyjskich służb, po drugie, nie znałem nikogo z osób, które W. przedstawił mi w Kemerowie, po trzecie, nigdy nikomu nie sprzedałem żadnych nagrań" - tak Marek Falenta - biznesmen skazany w związku z aferą podsłuchową na 2,5 roku więzienia - odpowiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą" na słowa swojego byłego wspólnika Marcina W. Odniósł się też do pogłosek o rzekomej łapówce dla Donalda Tuska, która według W. miała być przekazana za pośrednictwem jego syna Michała. Jak stwierdził, o tej sprawie będzie chciał odpowiedzieć przed komisją śledczą lub weryfikacyjną.
W połowie października "Newsweek" ujawnił, że według zeznań Marcina W., byłego wspólnika Marka Falenty, biznesmen sprzedał taśmy z nagraniami polskich polityków rosyjskim służbom.
W efekcie publikacji "Newsweeka" i apelu byłego premiera Donalda Tuska o powołanie komisji śledczej Prokuratura Krajowa opublikowała stenogramy z sześciu zeznań Marcina W. Mówił on w nich m.in. o rzekomych łapówkach: 600 tys. euro, które miał odebrać Michał Tusk, syn byłego premiera, 6 tys. zł dla Sławomira Nowaka, eksministra infrastruktury, i datku 20-30 tys. zł na fundację wskazaną przez Grzegorza Napieralskiego z Lewicy.
W rozmowie z "Rzeczpospolitą" Marek Falenta nazwał swojego byłego wspólnika Marcina W. "notorycznym oszustem i wyłudzaczem". Od 2000 r. był regularnie skazywany za oszustwa i wyłudzenia. Nie miałem o tym pojęcia, a moją czujność uśpiło to, że polecili mi go dwaj znajomi - tłumaczył biznesmen.
Jeżeli ktoś jest w stanie sobie wyobrazić, że sprzedaję nagrania Rosjanom, których widziałem pierwszy raz w życiu, to musi mieć ogromną wyobraźnię, co najmniej taką jak W. - podkreślił w wywiadzie Falenta, odnosząc się do zeznań Marcina W. Rozumiem jego sytuację procesową i dlaczego tak musi mówić. W wyniku popełnionych tak wielu przestępstw grozi mu recydywa i walczy o jak najmniejszy wymiar kary - dodał.