Czym skończy się piątkowa próba siłowego doprowadzenia Zbigniewa Ziobry na przesłuchanie przed sejmową komisję śledczą? Pytanie jest istotne między innymi przez jego zapowiedź, że szanuje policjantów i nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby zrobić im krzywdę, chociaż dysponuje arsenałem rozmaitych jednostek broni, więc pewnie dałby radę. Jak traktować podobne deklaracje?
Tak można opisać sprawiające wrażenie nieuporządkowanych słowa byłego ministra. Wywołane nimi wrażenie raczej jednak nie zrealizuje się w postaci fizycznej konfrontacji. Wciąż mamy przecież do czynienia z polityką, w której bronią są słowa. Te akurat zostały pewnie obliczone na osiągnięcie efektu propagandowo-wizerunkowego.
Organa ścigania nie mają raczej poczucia humoru i z pewnością nie są upoważnione do ignorowania podobnych słów. Wygłoszone publicznie deklaracje byłego ministra nie dają policji wyboru - zatrzymanie świadka publicznie podnoszącego kwestie posiadania licznych jednostek broni będzie musiało mieć zabezpieczenie antyterrorystyczne. Zlekceważenie słów, że spodziewający się zatrzymania przez funkcjonariuszy świadek pewnie "dałby radę" stawić im opór, byłoby jaskrawym proszeniem się o kłopoty.
Zbigniew Ziobro faktycznie więc wymusza na rządzących demonstrację siły.
Demonstracja możliwości w celu wywołania demonstracji siły oczywiście nie zapowiada żadnej strzelaniny. Ma jednak pokazać Zbigniewa Ziobrę - z jednej strony - jako osobę prześladowaną z użyciem najbardziej ostatecznych środków i brutalnie traktowaną. Z drugiej zaś ukaże go jako osobę cywilizowaną i świadomą swojej siły, która mogłaby, ale po takie metody nie sięga.
Nieprzypadkowo były minister zadeklarował też, że nie stawi się dobrowolnie przed komisję ds. Pegasusa. To niemal wprost zapowiedź, że doprowadzony pod przymusem jednak przed nią stanie.
Skuteczne dostarczenie zatrzymanego w celu przesłuchania wcale jednak nie znaczy, że Zbigniew Ziobro powie śledczym cokolwiek istotnego. Posiedzenie może się skończyć tym, że przesłuchujący nie usłyszą od niego ani słowa. Albo usłyszą tylko to, co ten zechce powiedzieć w tzw. swobodnej wypowiedzi, wykorzystując oczywiste zainteresowanie transmitujących wydarzenia mediów. Były minister może poprzestać na obszernym zakwestionowaniu uprawnień, a nawet istnienia legalnie działającej komisji śledczej, postawić jej szereg zarzutów opartych na wyrokach TK, a potem odmówić odpowiadania na pytania posłów.
Doprowadzenie na przesłuchanie nie gwarantuje przecież, że ono dojdzie do skutku.