Premier Izraela Benjamin Netanjahu oświadczył, że Stany Zjednoczone miały prawo zabić irańskiego generała Kasema Sulejmaniego. "Tak jak Izrael ma prawo do samoobronny, tak Stany Zjednoczone mają dokładnie to samo prawo" - stwierdził. Równocześnie izraelskie siły zbrojne postawione zostały w stan wysokiej gotowości, a minister obrony Izraela Naftali Benet wezwał do Tel Awiwu m.in. szefa sztabu, szefa narodowej rady bezpieczeństwa i dyrektora Mosadu.
Kasem Sulejmani, jeden z najbardziej wpływowych ludzi na Bliskim Wschodzie, dowódca elitarnych oddziałów Al-Kuds, stanowiących siły ekspedycyjne irańskich Strażników Rewolucji, zginął w czwartek późnym wieczorem w Bagdadzie w ostrzale rakietowym sił USA. Według różnych źródeł, ataku dokonano z użyciem śmigłowców bojowych lub dronów.
Wśród ośmiu ofiar śmiertelnych był również jeden z dowódców irackiej milicji Abu Mahdi al-Muhandis.
W związku z amerykańskim atakiem w Bagdadzie Benjamin Netanjahu skrócił swoją wizytę w Grecji. Przed przylotem do kraju powiedział zaś zebranym na lotnisku dziennikarzom, że "generał Sulejmani był odpowiedzialny za śmierć amerykańskich obywateli i innych niewinnych ludzi" i planował więcej ataków.
"Prezydent Trump zasługuje na uznanie za swoje szybkie, mocne i stanowcze działanie. Izrael popiera Stany Zjednoczone w ich słusznej walce o pokój, bezpieczeństwo i obronę własną" - podkreślił szef izraelskiego rządu.
Nieco wcześniej radio armii Izraela podało, że izraelskie siły zbrojne postawione zostały w stan wysokiej gotowości w obawie przed odwetem ze strony Iranu lub jego sojuszników - jak wspierany przez Teheran libański Hezbollah czy palestyński Hamas i Islamski Dżihad w Gazie.
"Będą czekać na odpowiedni moment, by dokonać zemsty, być może za pomocą szyickich bojówek ostrzeliwujących terytorium Izraela z Syrii, a może nawet ze Strefy Gazy" - napisał komentator izraelskiego dziennika "Ynet" Ron Ben-Iszaj.
Agencja Reutera przywołuje natomiast izraelskich komentatorów politycznych, według których ministrowie rządu Netanjahu zostali poproszeni o niekomentowanie publicznie śmierci Sulejmaniego.
"Cel jest jasny: nie komplikować niepotrzebnie (sytuacji) Izraela i utrzymać jednolite przesłanie na tyle, na ile to możliwe" - stwierdziła Dana Weiss, główna analityczka polityczna dla izraelskiej telewizji Channel 12.
Izrael od dawna uważał gen. Kasema Sulejmaniego za poważne zagrożenie. Oskarżał go m.in. o planowanie dostarczenia broni o wysokiej precyzji rażenia libańskiemu Hezbollahowi.
Z drugiej strony zabójstwo Sulejmaniego potępił palestyński Hamas, który od dawna cieszy się finansowym i wojskowym wsparciem z Teheranu. Radykalna organizacja przekazała również "najszczersze kondolencje irańskim przywódcom i narodowi irańskiemu w związku z męczeństwem gen. Kasema Sulejmaniego".
Iran wspiera w regionie m.in. szyickie milicje irackie, libański ruch Hezbollah i iracki Kataib Hezbollah, zbrojne organizacje palestyńskie i szyickie milicje Huti w Jemenie.
Dowódcą sił ekspedycyjnych irańskich Strażników Rewolucji - elitarnych oddziałów Al-Kuds - był natomiast właśnie gen. Kasem Sulejmani.
Wraz z nim w amerykańskim ostrzale zginął również Abu Mahdi al-Muhandis - jeden z dowódców irackiej milicji Kataib Hezbollah.
Według Associated Press, śmierć Sulejmaniego i al-Muhandisa może okazać się punktem zwrotnym w sytuacji na Bliskim Wschodzie i bez wątpienia spotka się ostrym odwetem ze strony Iranu i sił popieranych przez niego przeciwko interesom amerykańskim i izraelskim.
Prezydent Iranu Hasan Rowhani zapowiedział już, że Stany Zjednoczone czeka za zabicie Sulejmaniego "miażdżąca zemsta".
"Bez cienia wątpliwości Iran i inne kraje w tym regionie dążące do wolności zemszczą się (na USA)" - ogłosił Rowhani w oświadczeniu.