Środa na Rajdzie Faraonów była prawdziwym testem wytrzymałości. Pierwszy motocyklista wyjechał na trasę o godzinie 11, co oznacza, że większość trasy zawodnicy pokonywali w największym upale. Podczas gdy słupek rtęci wędrował w okolice 48. kreski, Rafał Sonik zdeklasował konkurencję, przyjeżdżając na metę z trzecim czasem… w klasyfikacji z motocyklistami. Dokonał tego mimo awarii urządzeń nawigacyjnych. "Nie wiedziałem, gdzie jestem ani dokąd jadę" - mówił na mecie.
To był bardzo poważny etap rajdowy: 363 km oesu, a razem z dojazdówkami pokonaliśmy 600 km. Żeby w dobrym tempie uporać się z taką trasą, trzeba być bardzo doświadczonym. Zwłaszcza, że dziś było kilka odcinków, które mogły być usypiające, a krótko po nich trzeba było pokonywać fragmenty wymagające maksymalnej koncentracji. Długo, bo około 20 km, jechaliśmy po ukształtowanych przez wiatr i wodę głazach. Było naprawdę ciężko, zmęczenie dawało się we znaki - opowiadał na mecie Sonik, oblewając sobie głowę wodą i chłodząc kark workiem z lodem.
To jednak nie głazy czy temperatura okazały się największym problemem lidera Pucharu Świata na drugim etapie Rajdów Faraonów. Po około 100 km odcinka specjalnego straciłem niemal wszystkie urządzenia nawigacyjne: GPS, Sentinel i Speedocup. Został mi tylko metromierz i roadbook. Chyba po raz pierwszy jadąc przez pustynię byłem tak przerażony i zdenerwowany. Wokół nie było żadnych punktów odniesienia, a z nieba lał się żar. Nie wiedziałem, gdzie jestem ani dokąd jadę. Niczego ani nikogo nie było widać - opowiadał.
Po raz kolejny zaprocentowało doświadczenie z wielu lat startów. Sonik pokonał ponad 100 km kierując się w zasadzie tylko swoim instynktem: Pustynia miała fragmenty skaliste i piaszczyste. Na tych drugich widać było ślady, więc wyjeżdżałem na wzniesienie, znajdowałem choćby skrawek śladu i jechałem za nim. Po jakimś czasie go gubiłem, znów wyjeżdżałem na wzniesienie i tak w kółko.
Problemu zepsutej nawigacji nie udało się rozwiązać na tankowaniu, usytuowanym na 230. kilometrze trasy. Z pomocą przyszedł Sonikowi wenezuelski motocyklista Rafael Eraso. Powiedziałem mu, że jak poczeka na mnie na prostych, gdzie będzie szybszy, to ja go poprowadzę przez kręte i trudne technicznie odcinki, na których z kolei ja radzę sobie lepiej. Nie wiem, jakby to było bez wzajemnej pomocy. Prawdopodobnie i ja, i on mielibyśmy kłopoty - podsumował Sonik.
Mimo przygód krakowianin zdeklasował konkurentów. Drugiego na mecie quadowca Stefano Dalla Valle wyprzedził o godzinę i 50 minut, a w łącznej klasyfikacji z motocyklami uzyskał doskonały trzeci wynik. Motocykliści są zdziwieni, bo jeszcze nigdy quadowiec nie jechał tak wysoko i tak blisko nich. Zobaczymy, jak to się dalej potoczy. Na pewno nie będę się tym napędzał. Pojadę bardzo ostrożnie - komentował "SuperSonik".
Doskonały czas uzyskali również motocykliści Marek Dąbrowski i Jacek Czachor, którzy do mety dotarli na czwartym miejscu za żelazną trójką: Al-Attiyah, Wasiliew i Al-Rajhi.
Po trudach rywalizacji przyszedł czas na odpoczynek w oazie Dakhla w otoczeniu... żołnierzy, policji i tajniaków. Wszędzie widać uzbrojonych ludzi, a biwak jest mocno chroniony. Miejscowi twierdzą, że region jest bezpieczny, a ta obstawa to tylko na wszelki wypadek - śmiał się Sonik.