Jak traktuje się chrześcijan w Katarze? Dlaczego przejście na wyznanie chrześcijańskie to hańba i grożą za to surowe konsekwencje? O tym Tomasz Terlikowski rozmawiał w Radiu RMF24 z Leszkiem Osieczko z Open Doors Polska.
Tomasz Terlikowski: Katar to dość zaskakujący kraj. Ma mniej więcej 300 tysięcy obywateli - to tyle, ile osób zamieszkuje Bydgoszcz. Natomiast prawie 2 miliony to przybysze z innych krajów, pracownicy zatrudnieni na różnych zasadach, Hindusi, mieszkańcy Bangladeszu, ale także Filipińczycy, z których jakaś część to chrześcijanie. Jak duża jest ta chrześcijańska populacja w Katarze?
Leszek Osieczko z Open Doors Polska: Jeżeli chodzi o szacunki, to podaje się, że chrześcijan w Katarze jest 372 tysięcy.
Czyli więcej niż obywateli tego kraju.
Więcej niż obywateli. Ten kraj musiał jakoś zostać zbudowany. Obywatele nie są tymi, którzy będą się hańbić pracą fizyczną. W związku z tym potrzebna była tania siła robocza, która została tam zaproszona po to, żeby przygotować nam igrzyska. W związku z tym ten Kościół dzisiaj składa się z takich grup jak ewangelicy kościoła malabarskiego, anglikanie, katolicy i Koptowie, którzy są najbardziej wpływową grupą wyznaniową.
To z powodu dość oczywistego, bo to są po prostu chrześcijanie arabskojęzyczni, pochodzący głównie z Egiptu.
Dokładnie tak. Natomiast ciekawe jest to, że podczas arabskiej wiosny Katar był właśnie tym krajem, który gościł i bardzo opiekował się Bractwem Muzułmańskim, które bardzo stabilizowało Egipt, a z drugiej strony był gościnnym krajem dla osób spod bandery Państwa Islamskiego.
Czyli jest to jednak kraj o bardzo silnym fundamentalistycznym nurcie islamskim, bliski pod pewnymi względami do Arabii Saudyjskiej.
Zdecydowanie tak. Nie jest to na pewno kraj, który można było nazwać demokracją. Pierwsze wybory w tym kraju odbyły się w ubiegłym roku. Nie można powiedzieć, że nie były one w pełni wyborami demokratycznymi. W związku z tym mamy do czynienia z krajem, który jest w stu procentach muzułmański. Chrześcijanie oczywiście mogą sprawować swój kult, mogą się gromadzić, ale tylko i wyłącznie w jednym miejscu w dystrykcie. W Doha jest cała dzielnica, która została do tego przystosowana. Muzułmanie oczywiście nie mają wstępu do tego miejsca, tam chrześcijanie mogą się gromadzić. Natomiast z punktu widzenia liczebności tej grupy wyznaniowej jest to miejsce zdecydowanie za małe.
A gdyby jakiś muzułmanin-Katarczyk chciał zostać chrześcijaninem. Taka możliwość - według prawa Kataru - istnieje?
Nie istnieje i taka osoba musi liczyć się z konsekwencjami. Jeżeli mamy do czynienia ze scenariuszem bardzo optymistycznym, to z kłopotami prawnymi. Na pewno z utratą statusu lub prawa do wychowywania dzieci, do dziedziczenia lub z karą śmierci. Jest to kraj, który bardzo mocno hołduje tym wszystkim zasadom prawa muzułmańskiego szariatu. Wszelkie odstąpienie od wiary jest traktowane jako hańba na honorze nie tylko całej społeczności lokalnej, ale przede wszystkim dla całej rodziny. Jest to kraj, którego nie możemy rozpatrywać w kategoriach podobnych do krajów europejskich. Jest to kraj klanowy. W związku z tym interes rodziny liczy się tam najmocniej.
Część pracowników to nie są chrześcijanie, część to hinduiści. Wszyscy podlegają takiemu systemowi, który jest z perspektywy europejskiej czymś kompletnie niezrozumiałym. Systemowi kafala, czyli takiemu systemowi kontroli migrantów przez sponsora, który ma nad nimi - niektórzy powiedzą wprost - półniewolniczą władzę. Ma nad nimi zupełnie nieporównywalną z pracodawcą władzę. Nawet w wielu krajach, w których prawa pracowników nie są chronione.
Amnesty International na ten temat bardzo mocno alarmował. Ten system zmieniał swój kształt. Będąc szczerym, musimy powiedzieć, że to nie jest tylko i wyłącznie półniewolnicze. Biorąc pod uwagę interes Kataru, który polegał na tym, żeby jednak infrastruktura została zbudowana, tak wielu ludzi zostało zniewolonych na czas tworzenia tej imprezy. "The Guardian" prowadził bardzo duże badania na ten temat. Próbował ustalić bezpośrednie konsekwencje związane z tym systemem i los pracowników napływowych. W wyniku tych badań, które zostały przeprowadzone, ustalono, że ok. 6,5 tysiąca osób prawdopodobnie zginęło w trakcie budowy różnych inwestycji. Ten system okazał się mało efektywny, jeżeli chodzi o stronę opiekuńczą.