"Dzisiaj widzimy dokładnie, że w Moskwie, w Mińsku rozpisane są scenariusze, które zagrażają naszej suwerenności. (…) Na wschodniej granicy państwa polskiego mamy do czynienia z szeroko zakrojoną prowokacją polityczną" – mówił premier Mateusz Morawiecki w czasie sejmowej debaty nt. stanu wyjątkowego, wprowadzonego kilka dni temu przy granicy z Białorusią. Do opozycji szef rządu zwrócił się słowami: "Odgrywacie rolę oklaskiwaną w Moskwie i Mińsku". Poseł Koalicji Obywatelskiej Tomasz Siemoniak przekonywał natomiast, że "brak jest merytorycznych przesłanek do wprowadzenia stanu wyjątkowego", a jedynym celem tej decyzji było odcięcie mediów od terenów przygranicznych. Zauważył także, że "to pierwszy w świecie stan wyjątkowy ogłoszony przez rzecznika prasowego – bo jego pryncypał zamiast orędzia wybrał zabawę na meczu piłkarskim". Ostatecznie Sejm nie uchylił w głosowaniu prezydenckiego rozporządzenia wprowadzającego stan wyjątkowy.
Stan wyjątkowy obowiązuje w pasie przy granicy z Białorusią od czwartku: objęto nim część terytoriów województw podlaskiego i lubelskiego, dokładnie 183 miejscowości. Wprowadzony został na 30 dni na mocy rozporządzenia prezydenta wydanego na wniosek rządu.
Gabinet Mateusza Morawieckiego uzasadniał wprowadzenie stanu wyjątkowego sytuacją na granicy z Białorusią i działaniami reżimu Alaksandra Łukaszenki, prowadzącego "wojnę hybrydową", w której wykorzystywani są migranci: w ocenie polskiego rządu migranci są przywożeni na granicę przez służby białoruskiego reżimu. Jest wśród nich grupa, która od kilku tygodni koczuje w Usnarzu Górnym na Podlasiu.
Rząd wskazywał również na zbliżające się manewry wojskowe Zapad-2021, w ramach których w pobliżu granicy z Polską ćwiczyć będzie około 200 tysięcy żołnierzy rosyjskich i białoruskich.
Zgodnie z konstytucją, stan wyjątkowy można wprowadzić, gdy w sytuacjach szczególnych zagrożeń środki konstytucyjne są niewystarczające.
Rozporządzenie prezydenta o wprowadzeniu stanu wyjątkowego może uchylić Sejm.
Ten zajął się sprawą dzisiaj.
W sejmowym wystąpieniu premier Mateusz Morawiecki podkreślił, że "dzisiaj widzimy dokładnie, że w Moskwie, w Mińsku rozpisane są scenariusze, które zagrażają naszej suwerenności, zagrażają bezpieczeństwu państwa polskiego".
"Na arenie międzynarodowej dzisiaj, na wschodniej granicy Unii Europejskiej, na wschodniej granicy państwa polskiego, mamy do czynienia z szeroko zakrojoną prowokacją polityczną" - mówił szef polskiego rządu.
"Ta prowokacja polityczna dotyczy próby przepchnięcia przez granicę polską w sposób nielegalny tysięcy, dziesiątek tysięcy (...) nielegalnych migrantów. Którzy zresztą, zgodnie z prawem międzynarodowym, gdyby się chcieli ubiegać o status uchodźcy, powinni to zrobić w pierwszym kraju, który jest sygnatariuszem Konwencji Genewskiej w zakresie praw uchodźczych, czyli na Białorusi" - zauważył.
Zwracając się do opozycji, Mateusz Morawiecki stwierdził: "Dziś na tej scenie, która jest ustawiona niedaleko Usnarza Górnego, przy granicy Polski z Białorusią, która jest ustawiona przez architektów z Mińska i Moskwy, wy odgrywacie rolę oklaskiwaną właśnie w Moskwie i Mińsku".
"Dla nas strzeżenie polskiej granicy, dbałość o to, żeby nikt jej w sposób nielegalny nie przekraczał, należy do podstawowych obowiązków, których będziemy strzec i zabiegać o nie poprzez użycie wszystkich możliwych sił, środków, funkcjonariuszy" - zapewniał.
Jak mówił: "Granica państwa to nie jest tylko linia na mapie. Za granicę państwa przelewały krew pokolenia Polaków. Ta granica jest świętością".
Przypomniał również, że za kilka dni rozpoczną się w pobliżu polskich granic manewry wojskowe Zapad-2021, w które zaangażowanych ma być ponad 200 tysięcy żołnierzy rosyjskich i białoruskich.
"To oznacza, że bardzo łatwo o prowokację. To oznacza, że tuż za naszą granicą (...) będą prowadzone na szeroką skalę ćwiczenia. Jak łatwo, wyobraźmy sobie tylko, wówczas o prowokację. Ten schemat działań, który rozpisany został na role: atak na państwa bałtyckie, atak na Rzeczpospolitą, jest czymś bez precedensu. To nie jest tylko konflikt dyplomatyczny, to jest próba naruszenia integralności państwa polskiego, suwerenności naszych granic i na to pozwolić nie możemy i nie pozwolimy" - podkreślił Mateusz Morawiecki.
Do polityków opozycji zwrócił się również szef MSWiA, koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński.
"To nie jest czas na pokrzykiwania, to nie jest czas na puste gadanie, agresywne obelgi. To jest czas na działanie, na działanie państwa polskiego" - mówił. "To, czego od was oczekujemy: nie przeszkadzajcie nam. Z Łukaszenką damy sobie radę, ale wy nam nie przeszkadzajcie i zróbcie to w imię lojalności państwowej, w imię lojalności wobec waszych wyborców" - apelował.
Kamiński mówił o "elementach zagrożenia suwerenności naszego kraju i integralności granic naszego państwa".
"Niebezpieczeństwo jest realne. My nie straszymy nikogo, tylko przedstawiamy fakty" - zaznaczył.
Szef MSWiA mówił również, że "państwo białoruskie, zarządzane w tym momencie przez reżim Łukaszenki, organizuje wielką międzynarodową operację turystyki migracyjnej".
"Nasze służby zidentyfikowały w ostatnich tygodniach 46 samolotów z Bagdadu do Mińska, z Iraku na Białoruś. Tymi samolotami przyleciało tam około 10 tysięcy mieszkańców Iraku" - poinformował, zaznaczając równocześnie, że w Iraku "w tej chwili nie ma kryzysu politycznego, nie toczy się wojna domowa".
Wskazał także, że białoruski reżim uruchomił w ostatnim czasie połączenia z Libanem. "Wiemy, że prowadzone są rozmowy w Maroku i Pakistanie na temat otworzenia rejsów przez białoruskie linie lotnicze. Wiemy, że trafiają z Turcji, wiemy, że trafiają z Rosji, zwłaszcza Afgańczycy" - mówił.
"Potencjał stworzenia wielkiego kryzysu migracyjnego wywołanego w sposób sztuczny i polityczny przez Łukaszenkę jest naprawdę wielki. To jest realne, jeśli uzna on, że ci uchodźcy wchodzą do Europy jak w masło i że polska granica jest granicą fikcyjną, że będziemy spętani polityczną poprawnością. My musimy temu przeciwdziałać" - podkreślał Mariusz Kamiński.
Wskazał, że "jeśli polska granica będzie granicą twardą, to ten kryzys zakończy się, bo Łukaszence nie będzie opłacało się ściągać kolejnych tysięcy imigrantów z całego świata, jeśli oni zostaną na Białorusi".
"Dlatego tak ważne jest, aby granica polska była granicą suwerennego państwa i narodu, której nikt cynicznie nie będzie rozbijał. Jej integralność jest sprawą świętą" - zaznaczył.
Szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch podkreślał z kolei w Sejmie, że Andrzej Duda ma świadomość, "jakim bagażem emocjonalnym, ze względu na konotacje historyczne, obarczona jest w Polsce decyzja o stanie nadzwyczajnym", równocześnie jednak zaznaczył: "Mamy wspólne z rządem przekonanie, że mamy do czynienia z zagrożeniem o ponadstandardowym wymiarze".
"Mamy dziś do czynienia z obawami mieszkańców, że może dojść do destabilizacji sytuacji terenów przygranicznych. Mamy też do czynienia z ciężkimi warunkami pracy polskich funkcjonariuszy, ale także z naszymi realnymi obawami co do dalszego rozwoju sytuacji" - mówił.
"Pan prezydent liczy, że zarówno powody wydania przez niego rozporządzenia ws. wprowadzenia stanu wyjątkowego, jak i jego treść spotkają się ze zrozumieniem i akceptacją pań i panów posłów" - dodał szef BBN.
Poseł Koalicji Obywatelskiej Tomasz Siemoniak poinformował z kolei w czasie sejmowej debaty, że w imieniu klubu KO składa wniosek o uchylenie rozporządzenia prezydenta o wprowadzeniu stanu wyjątkowego.
W wystąpieniu Siemoniak odpowiedział na słowa Mateusza Morawieckiego. "Po co panu ta agresja wobec opozycji? (...) Droga między ławami rządu a opozycji jest krótsza, niż się panu wydaje, o czym przekonał się pana niedawny zastępca".
Polityk KO przypomniał, że w myśl konstytucji stan wyjątkowy może być wprowadzony przez prezydenta na wniosek rządu "w przypadku zagrożenia konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego". "W ocenie Koalicji Obywatelskiej brak ze strony rządzących uzasadnienia stanu wyjątkowego w oparciu o powyższe przesłanki konstytucyjne" - mówił.
Zauważył, że w uzasadnieniu rozporządzenia nie ma mowy o tym, że obecne zagrożenie nie może być usunięte przy wykorzystaniu już istniejących środków. Wskazywał, że można np. zwiększyć liczbę funkcjonariuszy Straży Granicznej.
Siemoniak ocenił również, że jedyny cel wprowadzenia stanu wyjątkowego to zablokowanie terenu przygranicznego dla przedstawicieli mediów, a odcinanie mediów to odcinanie opinii publicznej od informacji.
"Jeżeli oceniamy, że Polska ma rację w starciu z Białorusią, to dlaczego boicie się mediów na granicy?" - pytał rządzących.
Przypomniał, że w 2014 roku, gdy wybuchła wojna na Ukrainie, ówczesny premier Donald Tusk zaprosił na spotkanie przedstawicieli opozycji, w tym prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. "Dlaczego teraz panie premierze i wicepremierze nie organizujecie takiego spotkania? Dlaczego prezydent nie zwołuje Rady Bezpieczeństwa Narodowego?" - pytał.
"Nieadekwatność rozporządzenia o stanie wyjątkowym do istniejących zagrożeń budzi podejrzenia o motywy polityczne, bo nikt nie uwierzy, że dziennikarze na granicy są zagrożeniem" - komentował również Tomasz Siemoniak i zaznaczył, że "brak jest merytorycznych przesłanek do wprowadzenia stanu wyjątkowego w kształcie podpisanym przez prezydenta".
"Prezydent swoim zachowaniem pokazał, że akt ten nie jest poważny. To pierwszy w świecie stan wyjątkowy ogłoszony przez rzecznika prasowego. Bo jego pryncypał zamiast orędzia wybrał zabawę na meczu piłkarskim" - skwitował poseł KO.
Również szef klubu Lewicy Krzysztof Gawkowski podkreślał w przemówieniu, że stan wyjątkowy wprowadza się w sytuacji szczególnych zagrożeń, gdy zwykłe środki konstytucyjne okazały się niewystarczające, i pytał, jakie środki konstytucyjne okazały się niewystarczające w przypadku kilkudziesięciu migrantów na granicy z Białorusią.
"Odpowiedź jest prosta i jasna: nie było takich przesłanek (do wprowadzenia stanu wyjątkowego - przyp. RMF) i doskonale wie to minister Kamiński. W przeciwnym wypadku oznaczałoby to, że grupa 32 osób pokonała polskie państwo" - mówił Gawkowski.
"To wstyd, że w 38-milionowym kraju i podległych mu służbach nie jesteście w stanie sobie poradzić z prowokacją dyktatora Łukaszenki. Zamiast rozwiązać realny problem po prostu nie pozwalacie mediom o tym informować. Bo jeżeli sytuacja na naszej wschodniej granicy jest tak faktycznie zła, to dlaczego minister obrony narodowej kilka dni temu zapewniał, że wszystko jest pod kontrolą, że nie potrzebujemy pomocy agencji Frontex?" - komentował.
Wyraził również zdziwienie, że w tej sytuacji prezydent Andrzej Duda "miał czas na urlop, ale nie miał czasu zwołać Rady Bezpieczeństwa Narodowego", i wskazał na przeznaczone dla prezydenta puste miejsce w Sejmie.
"Prawda jest taka, że rząd PiS zdecydował się na wprowadzenie stanu nadzwyczajnego, bo po prostu chcecie ukrywać prawdę. Kiedy w Polsce z powodu covidu umierało 75 tysięcy ludzi, wy mówiliście, że nie trzeba stanu nadzwyczajnego. Dlaczego? Bo macie w tym polityczny interes. Wtedy dopychaliście kolanem wybory prezydenckie, teraz podgrzewacie atmosferę zagrożenia i strachu, bo liczycie, że uda wam się odbić w sondażach" - stwierdził Gawkowski.
"Wam nie chodzi o bezpieczeństwo Polek i Polaków, tylko o cyniczne utrzymanie się przy władzy. Usnarz Górny nie spadł z nieba: to rząd PiS go wykreował na spółkę z reżimem Łukaszenki. Nie ulega wątpliwości, że dyktator z Białorusi gra swoją grę, a prezes Kaczyński gra razem z nim i obu panom cała ta sytuacja jest bardzo na rękę. Gdyby było inaczej, gdybyście naprawdę chcieli zarządzić tym kryzysem, nie pozwolilibyście rozwijać się temu kryzysowi" - komentował poseł Lewicy.
"Prawda jest taka, że jedyny stan wyjątkowy, jaki wprowadzacie, to ten, który dotyczy służby zdrowia, polityki społecznej i braku odpowiedzialności za klimat. Mówicie o bezpieczeństwie obywateli, to dlaczego niedługo będą strajkowali ratownicy medyczni, dlaczego mamy nadprogramowe zgony, których jest najwięcej w Europie? To jest prawdziwy stan wyjątkowy, za który odpowiadacie" - stwierdził.
"Trzeba dbać o nasze granice państwa, to nie ulega wątpliwości. Ale trzeba też dbać o granice przyzwoitości, a o takie granice wy z PiS-u nie dbacie" - skwitował Krzysztof Gawkowski.
Szef Polskiego Stronnictwa Ludowego Władysław Kosiniak-Kamysz zastanawiał się w swoim wystąpieniu, czy pobudki wprowadzenia stanu wyjątkowego były patriotyczne czy polityczne.
"Jeżeli zagrożenie jest tak poważne, to po pierwsze w momencie powzięcia wiedzy o tym zagrożeniu pan premier powinien w normalny sposób zadzwonić do wszystkich przedstawicieli klubów i zaprosić na spotkanie" - mówił i dodał, że rok temu premier zrobił tak, kiedy "przyszedł do nas" koronawirus, a prezydent zwołał wówczas Radę Bezpieczeństwa Narodowego. "Nie mieliście oporów, bo wiedzieliście, że jest poważne zagrożenie. Dzisiaj takiego gestu nie wykonaliście w żaden sposób. Nie chcecie konsensusu ws. podejmowania decyzji, bo podjęliście ją indywidualnie" - podkreślał, zwracając się do rządzących, lider ludowców.
"My będziemy robić wszystko, byście zmienili swoje tory postępowania na działanie patriotyczne. I nie będziemy nikomu podkładać nogi, bo to nie o to chodzi" - mówił.
Zapowiedział równocześnie, że klub Koalicji Polskiej wstrzyma się od głosu ws. wniosku o uchylenie prezydenckiego rozporządzenia o stanie wyjątkowym.
Ostatecznie Sejm nie uchylił w głosowaniu rozporządzenia Andrzeja Dudy o wprowadzeniu stanu wyjątkowego przy granicy z Białorusią.
Za uchyleniem rozporządzenia głosowało 168 posłów, przeciw było 247 posłów, a 20 wstrzymało się od głosu.
Przeciwko uchyleniu rozporządzenia ws. stanu wyjątkowego zagłosowało 225 posłów PiS, 8 posłów Konfederacji, 6 posłów Porozumienia oraz po trzech posłów Kukiz'15 i koła Polskie Sprawy, a także dwóch posłów niezrzeszonych: Zbigniew Ajchler i Łukasz Mejza.
Uchylenia stanu wyjątkowego chciało 114 posłów KO, 44 posłów Lewicy, 7 posłów Polski 2050, dwóch niezrzeszonych: Ryszard Galla i Paweł Zalewski oraz poseł Konfederacji Dobromir Sośnierz.
Od głosu wstrzymało się 20 posłów PSL-Koalicji Polskiej.