"Być może właśnie jesteśmy w momencie bolesnego uderzenia liczbami, danymi, skalą zniszczenia świata, jest to dla nas moment otrzeźwienia" – tak o skutkach globalnego ocieplenia, które dostrzegamy już dziś, mówi w rozmowie z RMF FM w ramach cyklu Fakty i mity o zmianach klimatu dr Justyna Pokojska z Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Ekspertka wierzy, że pomóc mogą nam jednak nowe technologie, choć także i z tą kwestią wiąże się wiele kontrowersji.
Katarzyna Wójcik, RMF FM: Ostatnia susza i upały w Wielkiej Brytanii skutkowały problemami w centrach danych. To z kolei spowodowało np. paraliż szpitali w Londynie. Czy możemy tę sytuację odczytywać jako kolejne ostrzeżenie związane z kryzysem klimatycznym? Czerwoną lampkę, komunikat, który mówi nam, że jeśli nic nie zrobimy, to nasze życie właśnie tak będzie wyglądało?
Dr Justyna Pokojska: Myślę, że to już nawet nie są sygnały ostrzegawcze, tylko po prostu konsekwencje tego, że nie myślimy o zmianach klimatu na co dzień. Żyjemy dość lekkomyślnie i nieodpowiedzialnie w tym ekosystemie. Sytuacje kryzysowe najbardziej dotkliwie pokazują, że nasze działania nie pozostają bez konsekwencji - wszystkie nowe technologie też generują ogromne koszty dla środowiska. Nasza aktywność cyfrowa w pierwotnym zamiarze miała redukować wykorzystanie innych stacjonarnych technologii i zmniejszać ślad węglowy. Zdalne spotkania to była taka wizja, że będziemy bardziej ekologiczni. Centra danych, gromadzące wielkie repozytoria danych, z których korzystamy wszyscy, chociażby pisząc maile, zużywają około 200 terawatogodzin każdego roku. To jest około 1 proc. światowego zużycia prądu. Według prognoz, w ciągu najbliższych kilku lat to się z pewnością co najmniej podwoi.
Do tego centra danych zużywają dużo wody, z którą też zaczynamy mieć problem. Infrastruktury sieciowe już działają w coraz trudniejszych warunkach, a do tego ich tworzenie przez zmiany klimatu będzie jeszcze bardziej kosztowne.
Centra danych zużywają bardzo dużo mocy. Pewnym chichotem losu jest stosowanie kategorii "chmura" na określenie tej przestrzeni, gdzie przechowujemy dzisiaj dane, bo "chmura" wydaje nam się czymś ulotnym, bezpłatnym, co występuje w naturze. Natomiast nasze "chmury" są związane z repozytoriami danych, które konsumują ogromne ilości energii i emitują bardzo dużo dwutlenku węgla. My jako użytkownicy codziennych technologii cyfrowych nie zdajemy sobie sprawy, że nasze drobne działalności w sieci również przyczyniają się do obciążenia środowiska. Jeden mail ze spamu, który otrzymujemy, a dostajemy ich pewnie kilkadziesiąt dziennie, to jest około 3/10 grama dwutlenku węgla. Mail z treścią, który piszemy w jakiejś sprawie do kogoś to 4 gramy dwutlenku węgla. Jeśli zdecydujemy się na wysłanie maila ze zdjęciem z jakimś załącznikiem - 50 gramów dwutlenku węgla. Jeśli popatrzymy na nasze codzienne praktyki, to kryzys klimatyczny zaczyna się w naszej skrzynce mailowej. Są bardzo ciekawe wyliczenia, które mówią o tym, że gdyby zrezygnować z takich maili kurtuazyjnych, w których piszemy tylko "dziękuję" i gdyby każdy Brytyjczyk zrezygnował z jednego maila bez treści rocznie, to sama Wielka Brytania oszczędziłaby ponad 16 ton dwutlenku węgla. Gdybyśmy myśleli o tym, że każde 4 czy 50 gramów dwutlenku węgla w czynnościach podejmowanych codziennie to są dodatkowe obciążenia, które zwrócą przeciwko nam w postaci np. wyższej temperatury, to może udałoby nam się spowolnić tempo nadejścia brutalnych konsekwencji naszych działań.
Czy w Polsce takie problemy jak np. w Wielkiej Brytanii także się już pojawiają?
Na ten moment takich globalnych sytuacji jeszcze nie ma, ale np. w zimą 2008 roku był blackout w Szczecinie. Nie nadążano z produkowaniem prądu na potrzeby miasta, a linie energetyczne były obciążone. Jesteśmy w kryzysie energetycznym i źródła energii oraz ich ceny będą mniej dostępne dla nas jako użytkowników. Już mamy prognozy mówiące o tym, że będą może nie takie losowe, ale strategiczne działania w postaci np. przykręcania temperatury w centrach handlowych, wyłączania światła w okresach, kiedy to nie jest niezbędne. Duże miejsca, obiekty infrastrukturalne, które czerpią ogromne ilości energii, będą wyłączane z sieci, żebyśmy jako użytkownicy mieli dostęp do energii w codziennym życiu. Takich drobnych sytuacji już doświadczamy. Natomiast przypuszczam, że odczujemy to boleśnie dopiero w momencie potężnego kryzysu. Gorzej, jeśli ten kryzys dotknie newralgicznych elementów infrastruktury typu szpitale, komunikacja czy łączność, to wtedy odczujemy, że te nasze działania - pojedyncze maile czy ładowane w nocy gadżety, z których korzystamy raz w tygodniu - rzeczywiście mają realny wpływ na środowisko. Na skutek ostatnich problemów w Wielkiej Brytanii część Londynu była zagrożona absolutnym blackoutem. Oczywiście to się nie skończyło tak tragicznie, jak mogło, ale tylko dlatego, że Anglia bardzo szybko ściągnęła prąd z Belgii. Natomiast oni płacili stawki 5 tys. razy wyższe niż normalna rynkowa cena za prąd. Tamte przebitki na prądzie, które były konieczne, żeby utrzymać ciągłość i infrastrukturę, były po prostu nie do udźwignięcia na dłuższą metę. My nie doświadczyliśmy takiego blackoutu, który by nas zabolał realnie. Ale może się okazać, że jak doświadczymy blackoutu zimowego, to zaczniemy bardziej świadomie myśleć o tym, co robimy, jak i że te nasze pozornie nic nieznaczące praktyki po prostu przynoszą katastroficzne skutki dla nas samych, już nawet nie myśląc o środowisku.
Czy efektywniejszym działaniem w kontekście złagodzenia skutków kryzysu klimatycznego nie byłoby wywieranie presji na wielkie korporacje, które dostarczają nam te narzędzia - skrzynki mailowe, "chmury" na dane?
Zawsze to jest lepszym rozwiązaniem, bo jeżeli działamy od góry w tej makroskali, to powinno być skuteczniejsze niż nasze codzienne praktyki, do których trzeba się przekonać i każdego dnia pilnować. Są rozmaite kalkulatory, które pozwalają indywidualnie w internecie sprawdzić, ile energii zużywa witryna, którą odwiedzamy i jaki produkuje ślad węglowy. Świadomość, że korzystamy z usług, które są dużo bardziej energochłonne, niż inne możliwości, to już jest pierwszy krok do tego, żeby np. zacząć lobbować u swoich dostarczycieli rozmaitych usług cyfrowych, żeby zachowywali się bardziej świadomie. Może nie są w stanie zredukować liczby danych, które są publikowane na stronach internetowych, ale mogą np. prowadzić działania offsetowe, które mają wspierać te kroki w ramach zrównoważonego rozwoju to już będzie coś. Na przykład sadzenie drzew tam, gdzie one są wycinane w ramach rekompensaty za straty klimatyczne, których firmy dopuszczają się wskutek swojej działalności, to zawsze będzie coś proekologicznego. Nie przypuszczam, żeby możliwe było ograniczenie przesyłania danych, ale już są takie sugestie mówiące o tym, żeby nie otwierać tych stron, które nam nie są potrzebne w codziennym działaniu w sieci. Jest taki ruch oddolny, który zmierza do tego, żeby lobbować wielkich gigantów cyfrowych. Świadomość ekologiczna jest już większa w kręgach zdigitalizowanych użytkowników sieci. Natomiast pamiętajmy, że wielkimi koncernami rządzi przede wszystkim pieniądz i zysk, więc jeśli coś jest opłacalne, to z pewnością będzie działać. Mam nadzieję, że uda się przemówić do rozumu wielkim dostarczycielom treści. Oni też orientują się, że mają problemy ze swoimi centrami danych czy usługami. Średnia temperatura na Ziemi to około 15 stopni, w Polsce - niespełna 10 stopni. Te przyrosty po 1 stopień czy 1,5 stopnia prognozowane w ciągu kilku najbliższych lat powodują, że gwałtownie zmieniają się warunki pracy. Przez to, że wzrasta nam średnia temperatura, to ilość czasu, którą można przeznaczyć na pracę, jest redukowana o prawie 700 miliardów godzin w skali roku na świecie. To astronomiczna liczba. Jesteśmy mniej wydajni, w takich upałach po prostu nie możemy funkcjonować. Badacze szacują to na 2 biliony dolarów strat. Może takie argumenty przemówią do dużych korporacji - jeżeli będzie goręcej, to my jako ludzie będziemy pracować mniej wydajnie. Oni też będą tracić przychody przez to, że pracownicy nie będą w stanie dostarczać efektów pracy, na które umówili się w danym czasie. Może prawo wielkich liczb przekona duże firmy. To są chyba jednak trochę złudne nadzieje, chociaż nie należy tracić wiary, bo nic innego nie pozostało.
Gdzie będzie się nam najgorzej mieszkało w dobie postępującego kryzysu klimatycznego?
Konsekwencje kryzysu klimatycznego najsilniej odczuwa się w miastach. Ogromne upały w architekturze wielkomiejskiej są trudne do zniesienia. To przekłada się na znaczący wzrost śmiertelności ludzi w miastach. Jeżeli prognozy się sprawdzą, to po 2040 roku notowana śmiertelność w Warszawie przekroczy 225 proc. obecnej. Zatrważająca liczba. Upał, czyli też niemożność wykonywania pracy, też jest ogromną konsekwencją zmian klimatu. Jesteśmy zgromadzeni na niewielkiej przestrzeni, a więc gwałtowne zjawiska atmosferyczne w miastach, takie jak ulewy i podtopienia są dużo bardziej dotkliwe, bo nie dotyczą pojedynczych gospodarstw domowych, tylko całych bloków i osiedli. Blackouty to nie tylko braki w dostawie energii elektrycznej, ale i wody, bo pompy są zasilane i sterowane energią elektryczną. Nie ma wody w kranach, nie działa też transport, centra danych, satelity i nadajniki, więc nie mamy w ogóle zasięgu w telefonach i kontaktu ze światem. Blackout to nie jest tylko to, że mamy ciemno w mieszkaniu. Ze świeczkami sobie poradzimy, każdy kiedyś w życiu przeżył brak prądu wieczorem. Natomiast takie sytuacje (jak blackout - przyp. red.) wiążą się z przerwą w dostawie wszystkich innych mediów. W miastach to jest szczególnie dotkliwe dlatego, że infrastruktura w dużej mierze bazuje na podłączeniu do wspólnych sieci.
Jak nowe technologie mogą nam pomóc w radzeniu sobie z kryzysem klimatycznym?
Polacy nie są przekonani, że w ogóle nam mogą pomóc. "Rzeczpospolita" opublikowała nowe badania dotyczące przekonania Polaków do zysków z nowych technologii. Prawie 40 proc. z nas uważa, że one pogłębiają kryzys klimatyczny, a tylko 16 proc. jest zdania, że wykorzystanie nowych technologii może wspomóc walkę z kryzysem. Prawda jest taka, że kiedy stosujemy rozmaite narzędzia i na przykład uda nam się zastępować podróże służbowe konferencjami online, to udaje nam się znacząco zredukować ślad węglowy. Mobilność i transport to jest 1/3 emisji gazów cieplarnianych, więc jeżeli redukujemy transport i konieczność dojeżdżania na jakieś spotkania i wykorzystujemy technologię do tego, żeby się połączyć z innymi ludźmi, to jesteśmy ekologiczni. Oczywiście nie jest to zupełnie za darmo. Pamiętajmy o tym, że wszystkie łącza, programy i aplikacje wymagają gigantycznych repozytoriów danych, gdzie gromadzone są oszczędności z naszych podróży. To obciąża klimat, ale nie w takim stopniu jak podróże służbowe. Internet i wszystkie aplikacje z nim związane odpowiadają za 5-7 proc. emisji gazów cieplarnianych. To i tak jest relatywnie niewiele, jak porównamy to chociażby z kosztami transportu i energochłonnością tej branży. Jeżeli uda nam się redukować aktywność bezpośrednią, czyli chociażby naszą niepotrzebną konsumpcję materialną i np. zastąpić ją konsumpcją cyfrową, to również jest to gigantyczny zysk dla środowiska. Obecnie kupujemy wiele rzeczy, których nie potrzebujemy. Zamiast wykorzystywać je do końca, nabywamy następne. Nie naprawiamy, mnożymy. Nowe technologie i platformy mogą nam posłużyć do tego, żeby wymieniać się towarami, których już nie potrzebujemy, współdzielić je w gospodarce obiegu zamkniętego. W agendzie ONZ z 2015 roku dotyczącej zrównoważonego rozwoju jest 170 postulatów na temat tego, jak dbać o środowisko. 103 jest związanych z wykorzystaniem nowych technologii cyfrowych. Pokładamy więc w tym ogromne nadzieje. W tym dokumencie jest wskazane, że dzięki nowym technologiom uda się zredukować kryzys klimatyczny, czy też jego postępowanie o prawie 22 proc. Polacy są w tej kwestii sceptyczni, ale generalnie na świecie wierzy się w to, że nowe technologie pozwolą zredukować ślad węglowy i ograniczyć nadmierną konsumpcję. Zaczęłam od opowieści o tych pojedynczych mailach, które umykają naszej uwadze tylko po to, żeby pokazać, że drobne praktyki mogą mieć gigantyczny wpływ na środowisko. Nawet takie zmiany jak rezygnacja z jednego, dwóch maili dziennie czy np. odsubskrybowanie wszystkich newsletterów, z których nie korzystamy, ma sens. Dziennie otrzymujemy średnio 28 wiadomości, których wcale nie chcemy dostawać. Nowe technologie dają wielkie możliwości troski o środowisko. A nawet jeśli nie troski to przynajmniej uświadamiania, opowiadania i zwiększania odpowiedzialności użytkowników za ich codzienne praktyki. Możemy korzystać z nowych technologii świadomie i z myślą o naszym lepszym jutrze.
Pani jest optymistką w kwestii kryzysu klimatycznego i wierzy, że czeka nas szczęśliwe zakończenie?
Myślę, że jesteśmy teraz w momencie "sprawdzam". Tych pięć lat, które teraz się wydarzą, pokażą, czy możemy być optymistami. Na razie lecą na nas gromy z nieba i mamy defetyczny obraz tego, jak będzie wyglądał świat za kilka lat. Być może właśnie jesteśmy w momencie bolesnego uderzenia liczbami, danymi, skalą zniszczenia dokonywanego przez nas na Ziemi i jest to dla nas moment otrzeźwienia. Chciałabym wierzyć, że będzie lepiej, a przynajmniej nie gorzej. Nie wiem, czy jesteśmy w stanie zahamować kryzys klimatyczny, ale jeżeli będziemy eksploatowali Ziemię wolniej i uda się uratować to, co jako ludzkość zniszczyliśmy to będziemy mieli wielkie powody do radości i optymizmu. Ja dziś jeszcze ich nie mam, ale wierzę szczególnie, kiedy teraz ONZ nagłaśnia tę sprawę, kiedy właściwie wszędzie o tym słyszymy i rozmawiamy, jak chociażby z panią tutaj, że to jest ten moment otrzeźwienia i kiedy porozmawiamy za dwa, trzy lata to już będą powody do optymizmu.