Zarządzając eurowybory prezydent określił termin zgłaszania list kandydatów na wczoraj, 1 maja, na godzinę 16:00. Realizując postanowienie Andrzeja Dudy ogłaszające tzw. kalendarz wyborczy, Państwowa Komisja Wyborcza wskazała jednak termin o dzień późniejszy: godzinę 16:00, nie 1 maja, ale dziś - 2 maja. Ciekawe, co pocznie z tym sąd, jeśli ktoś zaskarży przyjęcie przez PKW listy kandydatów dziś, czyli po terminie ogłoszonym w Dzienniku Ustaw.

Postanowienie prezydenta z załącznikiem, stanowiącym obowiązujący kalendarz wyborczy zostało wydane i opublikowane 11 marca. 

Państwowa Komisja Wyborcza w swoim kalendarzu wyborczym zmieniła wskazaną w nim datę o dzień późniejszą.

Jak wyjaśniła PKW, zmiana została wprowadzona ze względu na terminy ustawowe, zgodnie z art. 9 § 2 i 3 Kodeksu wyborczego - jeśli termin mija w sobotę lub dzień wolny, upływa pierwszego roboczego dnia po tym terminie.

Nie wiedzieli co czynią?

Pod postanowieniem wyznaczającym termin na 1 maja, a więc dzień ustawowo wolny od pracy, poza podpisem prezydenta, widnieje też kontrasygnata premiera. Służby prawne obu kancelarii z pewnością były świadome wyznaczania i publikowania informacji o terminie nierealnym, bo faktycznie z mocy prawa mijającym dzień później. Czy nie można więc było tego zakomunikować jasno i wprost?

Zbędne zamieszanie

Przedstawiciele komitetów wyborczych oczywiście znają prawo i wiedzą, że oficjalnie ogłoszona w Dzienniku Ustaw godzina 16:00 i data 1 maja oznacza w tym wypadku 16:00 dziś, czyli dzień później. Co jednak się stanie, jeśli któryś z komitetów oprotestuje zarejestrowanie konkurencyjnych list kandydatów, zgłoszonych dziś, po upływie terminu podanego w odpowiednim publikatorze i nie sprecyzowanego jako faktycznie późniejszy? 

Zagadnienie wygląda oczywiście na lekko wydumane i dla prawników nie jest pewnie trudne do rozstrzygnięcia.

Nieprawnik ma jednak prawo zapytać - po co komplikujecie rzeczy proste?

Opracowanie: